REKORD TO OCZYWIŚCIE BARDZO TRUDNA SPRAWA
z dnia: 2008-07-20


Z Edwardem Zającem byłem w kontakcie SMS-owym przez większość trasy. Raporty z rejsu maleństwa pojawiały się w tym okienku jako komentarze. Po niezłym i obiecującym starcie pogoda nie posłuchała synoptyków i s/y "Holly" stanął w ciszy. Później pojawiły się mało przyjazne wiatry i deszcze. Dlatego sugerowałem Edwardowi, aby przerwał próbę rekordowego przelotu ze Świnkowa do Górek i zawinał do macierzystej Ustki. Edward odpowiedział, że jak już z pochwy wyjął, to trzeba walczyć. Walczył dzielnie, jakis tam rekord został zapisany, ale martwi mnie co innego. Jak kolejnemu amatorowi rekordu przywieje z baksztagu lub z burty to pewnie będzie się nabijał z poprzednika. Niestety Edwarda w "Neptunie" nie mogłem powitać. Musiałem znowu na szlak. A na marginesie: Edek szukał "Neptuna", bo locyjka ZATOKA GDAŃSKA została w gabinecie. I po co my to drukujemy ?  Pytanie kierowcę motorówki o "Neptuna" to ...... 

A wogóle to był piękny rejs !

Tu klik dla Edwarda !

Kamizelki i żyjcie wiecznie !

Don Jorge

------------------------------------

 

Gdy w ubiegłym roku zdecydowałem się popłynąć samotnie w regatach UNITY LINE, głównym powodem była chęć podtrzymania tradycji regat samotników – a długo nie było pewne, czy zgłosi się wystarczająca liczba jachtów.

Podobnie jest z rekordem trasy Świnoujście – Górki Zachodnie. Obserwowałem od początku tą interesującą inicjatywę. Robiłem zdjęcia SZERSZENIA, który właśnie w Ustce musiał zrezygnować z dalszej żeglugi. W następnym roku, mimo przygotowań, awaria nie pozwoliła tej załodze dokończyć ciekawego rejsu, którego ukoronowaniem miał być rekord trasy. Jachty większe zaczęły swoją rywalizację – klasa najmniejsza nadal nie mogła wystartować.

Pomyślałem więc – dlaczego nie spróbować? HOLLY to dzielna łódka, wypróbowana w trudnych warunkach. A że nie jest szybka a ja nie jestem regatowcem – przecież pierwsze przepłynięcie staje się rekordem niezależnie od szybkości pokonania trasy; to następni będą poprawiać ten czas...

Kończył się remont HOLLY, która ucierpiała w czasie poprzedniego sezonu. Obserwowałem prognozę pogody. Wydawało się, że trafiłem idealnie: w czwartek i piątek miało dmuchać ze wschodu z siłą 4-6 B., aby następnie przejść na NW i W, nadal z podobną siłą. Miałem wypłynąć w czwartek, ale jeszcze nie skończyłem kolportażu gazety i zadzwonił Waldek “3 sztagi”, że jego “Wodny Ptak” zbliża się do Ustki. Zrezygnować ze spotkania?! A więc wypływam w piątek.

Piątek, 4.07

W nocy z czwartku na piątek obejrzeliśmy pierwszy dzień Festiwalu Ogni Sztucznych – sztandarowej usteckiej imprezy. Waldek rezygnuje z obejrzenia następnych dni Festiwalu i decyduje się też płynąć na zachód. Wyruszamy przed południem i nie zamierzamy stawać po drodze. Wieje silny wiatr. Jedynie w okolicach Jarosławca słabnie, aby następnie zadąć z poprzednią siłą. Do Kołobrzegu uzyskujemy świetną średnią - 5,3 węzła. Gdy Waldek odpływa w stronę Dziwnowa, nadal średnia przekracza 5 węzłów. Jednak w miarę zbliżania się do Świnoujścia wiatr słabnie i ostatnie mile pokonuję “na piechotę”.

Czegoś takiego nie zobaczysz na Mazurach

 

Ani takiego ...

 

W "Neptunie"

Sobota, 5.07

Planowałem spędzić noc w marinie i o świcie w niedzielę wystartować. Jednak mój silniczek ma to do siebie, że to on decyduje kiedy da się uruchomić. Staję na kotwicy w lewo od wejścia i męczę się nad uruchomieniem dodatkowego napędu – bez skutku. Wysłuchuję prognozy z Radio Witowo – wszystko nadal zgodnie z planem. Szykuję coś do zjedzenia, napełniam termos kawą. Wiatr tymczasem, zgodnie z prognozą, zmienia się na NW i zaczyna mocniej dmuchać. Rezygnuję z noclegu w marinie i płynę w kierunku Bramy Torowej nr 8. Mijam ją i wysyłam meldunek, że wpłynąłem na trasę. Jest godzina 11,44 a GPS pokazuje 101,4 Mm przepłynięte od Ustki.

Wiatr wyraźnie zakpił sobie ze mnie. Opuścił mnie, gdy podpłynąłem pod wolińskie klify. Prognozy swoją drogą a Zatoka Pomorska wygląda tak, jakby stał nad nią stacjonarny wyż. Cisza, woda wygładza się, słońce praży. Można by parę godzin pospać, gdyby nie bliskość lądu i obawy z tym związane. Dopiero wieczór przyniósł lekkie powiewy wiaterku. W żółwim tempie płynę przez całą noc.

Niedziela, 6.07

Od rana trochę więcej wiatru, ale to męczący fordewind. Płynę pod samą genuą. Na wszelki wypadek przygotowuję też fok sztormowy – pogoda jakaś niewyraźna. I zmiana następuje: wiatr słabnie i zaczyna siąpić deszcz. Telepię się tak do zmierzchu. Postanawiam zbliżyć się do lądu i stanąć na kotwicy. Mam za sobą już dwie doby bez spania – wystarczy. Wysłuchuję jeszcze wspaniałej prognozy – wiatry zachodnie 4 do 6 – i koło 22 kładę się spać.

Poniedziałek, 7.07

Wstaję po trzech godzinach, o pierwszej. Odgrzewam słoik fasolki po bretońsku, nalewam termos herbaty. Płynę. Wiatr słaby, południowy. O dziewiątej GPS pokazuje 200 Mm od wypłynięcia z Ustki. O 15.30 mijam trawers mojego miasta, zresztą niewidocznego za horyzontem. W sporej odległości mija mnie płynący do Ustki pasażer Żeglugi Gdańskiej, LADY ASSA. Jutro ma wypłynąć w rejs inaugurujący linię Ustka – Nekso na Bornholmie. Miałem zaproszenie na ten rejs -  ciepło, bez wysiłku, z wycieczką dookoła wyspy ... ale mnie zachciało się trasy Świnkowo – Górki.

Ciepło i słaby wiaterek od rufy trochę rozleniwia, ale zrzucam grota i stawiam genuę i fok marszowy jako foki bliźniacze – pasatowe. Różnica w powierzchni znaczna, ale i tak pracują spokojniej i ciągną z szybkością 3 węzłów. Jednak wkrótce wiatr przechodzi na południe,  więc wracam do klasycznego układu żagli. Ze zmiennymi podmuchami dotelepałem się do trawersu Łeby. Mimo trzech godzin snu chwilami tracę kontrolę nad jachtem na kilka sekund, może minut.

Wtorek, 8.07

Don Jorge sugerował, abym zrezygnował i wpłynął do Ustki. Przerwać rejs, bo prognozy pogody się nie sprawdzają? Fakt, jestem zmęczony, mięśnie rąk i barku bolą, bo przecież ruszyłem bez treningu. Jednak postanowiłem przepłynąć tę trasę i nie stało się nic nadzwyczajnego, co zmusiłoby mnie do przerwania rejsu. Płynę dalej wzdłuż wybrzeża, które znam tylko z mapy. Mijam Rozewie, Półwysep Helski. Przy jego końcu za bardzo zbliżam się do lądu i zahaczam o mieliznę. Lekki przechył i HOLLY płynie dalej.

Przed wejściem na Zatokę chmury wyglądają groźnie. Zdążyłem się przygotować: sztormowy foczek, mocno zarefowony grot i uderzenie wiatru przechodzi łagodnie. Za godzinę czy dwie sytuacja powtarza się.

Wpływam na Zatokę mając przed sobą granatowe niebo. Jednocześnie świeci słońce i wiatr jest słabiutki Nigdy nie pływałem po tym akwenie. Duży ruch statków. Pod wieczór wiatr wzmaga się, ale wieje jak raz z kierunku w którym chciałbym płynąć. Zaczyna się męczące halsowanie. Światła świecą coraz słabiej – akumulator wyczerpał energię. Gdy widzę wejście do Górek, moje światła wyłączam; właściwie już przestawały świecić. W główki wchodzę o 23,25. Dziwne, silnik pali od pierwszego szarpnięcia jakby wiedział, że sytuacja jest trudna.

Nie wiem dlaczego byłem przekonany, że NEPTUN to pierwszy klub po prawej stronie. Byłem tu tylko raz i to od strony lądu. Jednak wygląda to inaczej. Dobijam do pierwszego pomostu. Podchodzi funkcjonariusz SG, pomaga zacumować. Mówię, że jestem bez świateł i szukam Klubu Neptun. Niestety, nie wie jak tu nazywają się kluby i gdzie który jest. A płynąć mogę bez świateł, bo w nocy tu nikt nie pływa.

Więc odpływam szukać NEPTUNA, oczywiście na silniku. Mijam jeden klub, drugi. Za nimi widać jakąś zatoczkę – może tam jest wejście? Włączam szperacz – nie, tam już tylko trzciny. Zawracam i czuję, jak coś powoli zatrzymuje jacht. Czyżby ktoś postawił tu nie oznaczone sieci? Silnik na luz i sprawdzam – nic takiego nie widać. Opuszczam ciężarek na lince – oczywiście, siedzę na płytkim, bagnistym dnie. Jednak silnik nie daje rady mnie wyrwać. Zresztą – nie będę budził warkotem na pełnych obrotach. Stoję w bezpiecznej zatoczce, jutro zadzwonię do Neptuna albo zawołam którąś z przepływających motorówek. Teraz coś gorącego do picia, dwa Apapy i spać, spać, spać ...

Środa, 9. 07

Budzi mnie stuk o burtę, dość delikatny. Jest już czwarta, widno. Trochę przestraszony wyglądam przez okna – wokół pełno jachtów. Nie ubieram się, wyskakuję boso na pokład. HOLLY stoi w jakimś klubie, wzdłóż nabrzeża, idealnie wpasowana w wolne miejsce między dwoma jachtami, z może metrowym odstępem od każdego z nich. Dopychający wiatr utrzymuje ją w miejscu. Wspaniały majstersztyk w tym dojściu do kei ... Mnie pozostało tylko założyć cumy...

Rozglądam się: cisza, wszyscy śpią. Niemożliwe, aby jakaś motorówka doprowadziła tu jachcik  nie budząc mnie. To zupełnie nielogiczne Gdyby nawet tak było, to przecież cumy były przygotowane i nie zostawiliby go luzem. Więc co, ustecka syrenka podpłynęła i w ciszy, robiąc dwa zwroty pod kątem prostym, ustawiła jacht przy kei? Widzę jedno logiczne wytłumaczenie: stan wody podniósł się o kilka czy kilkanaście centymetrów i wiatr dostarczył HOLLY na miejsc postoju. Jak to się stało, że w tym labiryncie jachcik nie dotknął innych jednostek – są zjawiska na ziemi i morzu o których filozofom się nie śniło ... a ja mam temat do rozmyślań.

Jakieś porządki na jachcie, śniadanie, długotrwała próba uruchomienia silnika. Pojawia się parę osób wypływających motorówką. Pytam o NEPTUNA – tak, chyba tak, to ten naprzeciwko. Koło ósmej silnik zdecydował, że dość się namęczyłem – startuje. Wypływam i nikt się tym nie interesuje. Jednak poszukiwany klub to ani ten, ani następny – czyżby członkowie klubów tak mało wiedzieli o swoich sąsiadach?

Między drzewami dostrzegam wreszcie zapamiętaną sylwetkę budynku klubowego. Nie wpływam do basenu, dobijam do bocznej kei i idę szukać bosmana. Jest na miejscu. HOLLY? – Czekaliśmy, miały być na powitanie rakiety i zadęcie w róg. Tu lepiej nie stać, bo motorówki robią falę, jest miejsce w basenie. Nie, przestawimy się w inne miejsce, bo tu właściciel może przypłynąć a tam będzie długo wolne. Przygotować kawę, herbatę? Tu są toalety, tu prysznice. Zaraz podłączymy do prądu a dostęp do komputera też będzie...

Do licha, skąd oni wytrzasnęli takiego bosmana?! Ciągle czymś zajęty a gdy ma trochę luzu to pyta, czy czegoś jeszcze potrzebuję lub pokazuje ciekawsze jachty i opowiada o problemach i ciekawostkach klubowych.

Czwartek, 10. 07

Świetnie spałem do siódmej. Wstając zauważyłem, że świat się kołysze – skutek kilkudniowej chwiejby z dodatkiem braku snu? Postój w NEPTUNIE to wspaniały wypoczynek, ale  z domu monitują, aby szybko wracać. Może jednak zdążę gdzieś dopłynąć “po drodze”? Nie mam konkretnych planów; właściwie miałem, ale to wymaga wielu dni ...

Po południu opuszczam gościnny klub. Gdy chcę płacić, otrzymuję odpowiedź: przecież byłeś naszym gościem ... Pozostawiam miłe wspomnienia i zabieram ze sobą dawkę optymizmu – jednak istnieją takie kluby żeglarskie z marzeń ...

Płynę ostro do świeżego wiatru, prawie na północ, szybkość 3,5 do 4,5 węzła. O 15.00 GPS pokazuje przejście od Ustki 321 Mm. Pod wieczór wiatr siada i decyduję się wpłynąć do Helu. Po długich namowach pomógł mi w tym silnik i o 22 stanąłem w porcie. Zapłaciłem za postój i włączyłem się do dyskusji między prowadzącymi polskie jachty a bosmanem na temat przepisów . Dziwne jak wiele osób nie ma pojęcia o zaistniałych zmianach i o tym, jak to wygląda w innych krajach. Bosman był przekonany, że każdy musi mu się meldować: skąd, dokąd, ile osób, kto prowadzi. Nie potrafił rozwiązać problemu takiej kontroli w marinie mieszczącej tysiąc jachtów ...

Piątek, 11. 07

Budzę się o czwartej, ale wypływam dopiero o szóstej – znowu kapryśny silnik. Meridian pokazuje przepłynięcie już 340 mil. Dokąd płynąć, jaką trasę powrotną wybrać? Zapomniałem zabrać “locyjkę” Gotlandii, nie mam też dkładnych map Olandii. Może więc Simrishamn w Szwecji i Bornholm? Na te tereny mam mapy i dokładne plany. A może po prostu płynąć zwiedzając morze – zapoznawać się z jego zmiennym obliczem? Zobaczymy, jak dopisze pogoda.

Dmucha z południa, ale wkrótce wiatr siada i zaczyna lać deszcz. Po południu deszcz ustaje i zrywa się silny wiatr, przy którym HOLLY rwie 6 do 7 węzłów w kierunku odległej o 120 mil Gotlandii. Ale po 16 wiatr gdzieś ucieka i kołyszę się na martwej fali.

Sobota, 12. 07

Tej nocy wiatr nie wrócił. Zrzuciłem żagle, zapaliłem światła, przygotowałem coś gorącego do zjedzenia i postanowiłem zaryzykować spanie – tak ze trzy godziny. Wokół pusto, nie widać świateł. Śpię na raty, bo budzą mnie większe chybnięcia. Wstaję o czwartej, coś gorącego na śniadanie i zaczynam łapać jakieś lekkie powiewy. Spoglądam na GPS – to już 402 Mm. Satysfakcję mąci ponowne pojawienie się deszczu. Dmuchnięcia wiatru, jeśli się zjawiają, to każdy z innej strony. Siedzę w kokpicie, drzemię i nie przejmuję się dokąd jachcik płynie. W końcu jakiś dłuższy powiew ustala, że HOLLY powinna popłynąć na zachód. Może to mądra decyzja unikania terenów do których nie jestem przygotowany nawigacyjnie?

Jak długo utrzymają się wiaterki popychające mnie w znajome rejony? Przed południem widzę tworzenie się podejrzanie wyglądającej chmury. Genua leci w dół i na jej miejsce stawiam maleńki foczek sztormowy pożyczony z ROMUSIA. Zdążyłem jeszcze zarefować grot i nawet minuty nie musiałem czekać na uderzenie wiatru. Jednak takie skrawki żagli stawiają niewielki opór i płynę spokojnie pełnym baksztagiem. Dmuchało z godzinę a później powiał słabiutki wiaterek i tylko fala rosła. Nie zmieniałem żagli, bo wyglądało na to, że będzie druga faza tej burzy, zwykle silniejsza. Goniłem z tym wiatrem prawie do zachodu słońca, niezwykle malowniczego. A później znowu słabe podmuchy i tańczenie na martwej fali...

Niedziela, 13. 07

To była męcząca noc. Fala utrzymywała się, słabe podmuchy wiatru i mocniejsze szkwały nadchodziły ze zmiennych kierunków. W końcu miałem tego dość i skierowałem łódź w stronę Ustki. No i od rana morze zaczęło wygładzać się, wiał słabiutki wiaterek i powoli posuwałem się we właściwym kierunku. Gdy są chwile ciszy, to mogę nawet ugotować obiad. Jednak oznacza to, że na morzu spędzę jeszcze jedną noc. Do Ustki zostało 30 mil i przez noc ta odległość nie zmniejszyła się. Kręciłem się na trasie statków i ciągłe uważanie na ich światła walczyło we mnie z chęcią pospania choć godzinkę. Jako dodatkowa atrakcja przesuwały się pasma mgły.

Poniedziałek, 14. 07

Rano przyszedł wiatr z zachodu, i to z ciągle rosnącą siłą – może jeszcze 5, może już 6 B. Jestem na trawersie Ustki, więc z półwiatrem szybko płynę we właściwym kierunku. Fala niekiedy moczy dziób, ale bryzgi nie sięgają kokpitu. Słońce grzeje. Nawet silnik krótko opierał się próbnemu rozruchowi. Widzę już komin kotłowni i wieżę widokową w Orzechowie. Dzwonię do Romka, że wkrótce wpłynę do Ustki. Mam postawionego zarefowanego grota i fok marszowy. Kilkaset metrów od portu zgłaszam do Kapitanatu wejście i uruchamiam silnik. Z tym podwójnym napędem szybko mijam przybój przed główkami i wchodzę do portu. Jeszcze widzę, jak Romek robi zdjęcia z główki falochronu. Na przystani czeka już bosman klubowy Marek, aby pomóc przy cumowaniu... Wróciłem.

"Holly" wchodzi do Ustki

GPS pokazuje przepłynięcie 528 mil. Rejs trwał 10 dni, w tym dwa razy po cztery dni spędziłem na morzu bez dobijania do portu. Rekord trasy Świnoujście – Górki w kategorii jachtów do 6,5 m. długości został ustanowiony. Nie jest imponujący i łatwo go poprawić, naturaalnie jeśli Neptun spojrzy łaskawym okiem na jacht i załogę ...

Edward Zając

 

  

      

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=852