PRAWO NIE MOŻE BYĆ ŚMIESZNE
z dnia: 2006-05-13


"Surowe prawo, ale prawo". Prawo może być drakońskie, nieludzkie, surowe (dosłownie - twarde) ale napewno nie moze być dziurawe, nieegzekwowalne lub wręcz śmieszne. Co tu stary Don Jorge truje ? Przecież to oczywiste, już absolwenci podstawówek sprawdzani są z tej wiedzy w testach do gimnazjum. A jednak dla wielu z naszych wybrańców (mam na myśli cyrk - zwany wyborami) są to sprawy zupełnie abstrakcyjne. Co w tej sprawie ma do powiedzenia kpt. Bińczyk ?  Czytajcie jego korespondencję. Przypatrzcie się uważnie (foto) czym spisał swoje przemyslenia :-)

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

________________________

PRAWO ?
Opowieści Zbieraja o „kwiatkach” polskiego prawodawstwa czyta się z przyjemnością. Są zabawne, ponieważ ukazują absurdy rodem z Kafki czy Mrożka, tak jak zdarzenie z brakiem paszportu. Wszyscy się śmieją.  Jest to (jednak uwaga JK) niepokojące. Wskazuje na ogólne przyzwolenie na postawy typu „Polak potrafi obejść prawo – gdy chce”. Powodem jest zwykle samo prawo, które ze zdrowym rozsądkiem jest na bakier, ale widać też nawyk społecznego oporu przed praworządnością, wynik jaskrawej do niedawna opozycji rządzących i rządzonych za pomocą opresyjnego prawa (pokaźne fragmenty tego prawa regulują do dzisiaj sferę żeglarstwa).


Ministerstwo Infrastruktury odeszło wraz z obietnicami autostrad do lamusa historii. Pozostawiło prawnicze wyroby, w tym buble prawne i zalegalizowane bezprawie. Minister Infrastruktury wydał na początku 2005 roku m.in. dwa rozporządzenia wykonawcze do ustawy o izbach morskich, które zainteresują żeglarzy słonowodnych, zawarte w Dz.U.2005 nr 68 poz. 593 oraz poz. 594. Traktują one jednakowo jachty i statki, pomimo, że minister wykazał się zdolnością rozróżniania w innych sprawach np. odrębnie regulując obowiązek prowadzenia dzienników pokładowych/jachtowych, w postaci wyłączenia go dla żeglarstwa sportowego i rekreacyjnego.

Otóż jachty ulegają czasem wypadkom morskim. Definicję wypadku morskiego podaje ustawa o izbach morskich Dz.U. 1961 nr 58 poz. 320 z późniejszymi zmianami, bez żadnych wyłączeń dla jachtów sportowych i rekreacyjnych. Wspomniane wcześniej rozporządzenia określają obowiązki po wypadku: armatora, kapitana statku oraz kapitanatów/bosmanatów portów. Dam tylko jeden przykład zastosowania wspomnianych aktów prawnych do jachtu, wydaje mi się, że wystarczająco wyrazisty. Innych „kwiatków” dostarczy czytelnikowi lektura rozporządzeń.

W porcie angielskim bez śluzy cumuje do boi polski jacht. Przy każdym odpływie kładzie się na dnie, jak kilkadziesiąt innych jachtów obok. Czym się różni nasz jacht od angielskiego, i co robi jego właściciel? Bo to, że Anglik flegmatycznie popija piwo czekając na przypływ jest jasne. Co zatem robi nasz polski „Druh Kapitan”, zakładając, że jest legalistą? Otóż Druh Kapitan zgodnie z ustawą i obowiązującym prawem bez żadnej wątpliwości rozpoznaje klasyczny przypadek wypadku morskiego – zetknięcia statku z dnem, rozpoznawany przez Izby Morskie w dwóch instancjach. Procedura przygotowania „materiału dowodowego” obowiązująca kapitana i armatora jest zawarta w Dz.U.2005 nr 68 poz 594 i jest tego niemało. Skoro „wypadek morski” to nasz Kapitan po każdym odpływie sporządza raport według ministerialnego wzoru, zabezpiecza dowody i wykonuje stosowną dokumentację, zdjęcia, zeznania świadków, nakresy radarowe i cały ten kram z ustawy. Raport z wypadku morskiego przekazuje niezwłocznie po każdym odpływie polskiej placówce konsularnej w Londynie oraz przesyła do Izby Morskiej wraz ze wszystkimi „dowodami”. Zajęty procedurami nie ma czasu wyjść z portu na wysokiej wodzie, zaczyna się odpływ i formalności trzeba zaczynać od początku. Jeśli uda się jednak Druhowi Kapitanowi wyjść z portu i skierować dziób w stronę Polski, wiezie całą dokumentację dotyczącą wypadku. „Zabezpiecza” ją kapitanat/bosmanat pierwszego polskiego portu, postępując zgodnie z Dz.U. 2005 nr 68 poz. 593.

Sądzę, że tak skrupulatne przestrzeganie powyższej procedury (czego nikt myślący nie oczekuje od jachtów, ale prawo jest również dla głupich) byłoby uznane za „strajk włoski”. Z racji uciążliwości dla placówek konsularnych, izb morskich, kapitanatów oraz innych służb wymienionych w ustawach. Z racji wadliwości samego prawa. Nie stosowanie się jednak do niego w dziedzinie tak ważnej jak wymiar sprawiedliwości to nie drobne żarty i wybiegi, ale odpowiedni artykuł kodeksu karnego. Ustawę karną polską stosuje się do polskiego obywatela, który popełnił przestępstwo za granicą, a do postępowania przed izbami morskimi stosuje się odpowiednio przepisy kodeksu postępowania karnego. W tym przypadku trudno być świadomie człowiekiem jednocześnie rozsądnym i praworządnym, choć na pewno można zachować wisielczy humor. Złe prawo wymaga pilnie derogacji, czyni z nas bowiem nie tylko drobnych krętaczy - nawet z legalisty potrafi uczynić przestępcę.

Wniosek nasuwa się sam. Do przemyślenia i ponownego sformułowania jest bez wyjątku cała sfera systemu regulacji prawnych dotykających żeglarstwa. Nie tylko tych oczywistych i powierzchownych, zabezpieczających dochody różnych instytucji i koterii: stopni żeglarskich i szkoleń, dzienników jachtowych i rejestracji. Choć dla mnie osobiście, jeśli w ogóle są jakieś racje za istnieniem uprawnień do żeglowania to wystarczy zamiast patentów - „karta żaglówkowa śródlądowa” i „karta żaglówkowa morska” – wzorem karty rowerowej, wydawana przez organ państwa lub upoważniony. Myślę, że proponowane nazwy sugerują zarówno wagę dokumentu, jak i cenę. Zostawmy „patenty” tym, którym się należą: profesjonalistom na wielkich statkach. Dla kolekcjonerów i mitomanów zachowajmy związkowe drabinki stopni aż do tytułu jachtowego admirała żeglugi koniecznie wielkiej - za odpowiednio słoną opłatą.

W tworzeniu prawa jakże potrzebny jest umiar. Jego brak widać u najbliższych zachodnich sąsiadów, gdzie obowiązują nie tylko dwie drabinki uprawnień – państwowa i związkowa (z osobnymi papierami na Ren i jez. Genewskie), ale także jacht korzystający z wód morskich i słodkich musi mieć podwójną rejestrację – morską i śródlądową, zaś Niemiecki Związek Żeglarzy płaci dzierżawę za wodę, po której pływają jego członkowie.

Pozdrawiam serdecznie

Patentowany kapitan PZŻ Grzegorz Bińczyk

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=89