Korespondencja Mariusza Wiącka dotyczy problemu który na szczęście gaśnie samoistnie. Czas robi swoje. Wynajmowanie starych, wyeksploatowanych jachtów, zwłaszcza klubowych musi skutkować takim obrotem sprawy jak opisał Mariusz poniżej. Ja się jednak dziwię, że taki stary wyga liczy, że wszystko mu się uda, że pójdzie dobrze. Nie ma prawa!
Znany Wam wszystkim kapitan Marian Lenz powiada - jak coś może pójść źle, to napewno tak pójdzie.
A tak na marginesie - gdzie te czasy kiedy chłopaki potrafili się whalsować do Łeby przy południowym wietrze? Gdzie te czasy kiedy inni z zablokowanym rumplem "Jupitera" potrafili wejść do zatoczki "Neptuna" i zacumować gdzie trzeba - operując tylko żaglami?
No tak - te czasy już odeszły bezpowrotnie. Zawsze się wzruszamy wspominając dawne czasy (i dzierwczyny).
A jak tam tym razem było z kamizelkami?
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
_______________________________________________
Drogi Don Jorge.
Pod moim kibelkowym raportem był jeden wpis zachęcający do korzystania z polskich portów. Nie odpowiedziałem wtedy bo czekałem aż rozwiąże się pewien problem. Wyczarterowaliśmy dwa jachty, jednym z nich był Opal pod ładną nazwą "Wars". Jachty cumowały na przystani w Gdyni. Gdy odbierałem Cartera, to jego właściciel tak z przekąsem mówił no na "Warsie" będą mieć kłopoty z silnikiem – licho pali.
Gdy kolega odbierał jacht, do silnika o godzinie 13 miał się zjawić mechanik – do godz. 15 go nie było. Silnik jakoś odpalił i „armadą wyruszyliśmy” w podróż do Gdańska. Nie było problemów do soboty, kiedy silnik odpalił z dużym trudem
Rano w niedzielę silnik nie dał znaku życia. Rozrusznik nie kręcił. Próba uzyskania pomocy od armatora zakończyła się stwierdzeniem panie ale ja do Petersburga tym OPALEM wchodziłem bez silnika. Człowiek od razu zrobił się mały przygnieciony tak wielkimi dokonaniami.
Flauta i jak tu płynąć z Górek Zachodnich do Gdyni.? Koledzy doczłapali się do portu jachtowego na 18 wieczór, a i to dlatego że pomogli im dobrzy ludzie z "Czarnego Delfina". Zamiast wyjechać o godzinie 14, ruszyliśmy o 20. Dla osób idących rano w poniedziałek do pracy nie była to zbyt miła perspektywa aby po 10 godzinach jazdy gonić do roboty na 7.
. Czy to nie jest dziwne, aby po sześciokrotnym odpaleniu silnika zużyć rozrusznik? Przez 10 lat byłem szefem utrzymania ruchu i wiem po jakim czasie eksploatacji padały tego typu urządzenia. Przy odbiorze nie było człowieka odpowiedzialnego za jacht (o tym fakcie poinformował nas że go nie będzie telefonicznie). Nikt nam nie oddał kaucji. Usiłujemy odzyskać całą tysiąc złotową kaucję. Opiekun jachtu z ramienia klubu stwierdza że silnik był nieumiejętnie uruchamiany i dlatego rozrusznik padł i z tego powodu 250 zł nam potrąci
Po kilku dniach poinformowano nas że 250 zł za naprawę rozrusznika się należy (tyle to realnie kosztuje).. Z takim postawieniem sprawy nie zgodziliśmy się i czekaliśmy od 11 października do 12 listopada na decyzję zarządu, która oskubanie nas podtrzymała w mocy. Po miesiącu resztę kaucji przelano na konto. Tyle moja subiektywna relacja.
Czy może być inaczej?
Przed kilku laty w mieście Wieck, gdzieś około godziny 8 rano podpłynęła polska załoga na Bavarii pod banderą niemiecką. Młody człowiek zapytał się mnie czy nie wiem gdzie tu jest serwis silników. Wskazałem mu drogę do kapitanatu portu. Co się okazało że nawalił im silnik – jeden z wtryskiwaczy zaczął lać paliwem i śmierdziało pod pokładem. Armator nakazał udać się do Wieck i tam skontaktować się z serwisem który on poinformuje o sprawie. W portowym biurze nikt im nie umiał pomóc, ale.. po pól godzinie przy jachcie zjawił się policjant który pomógł załodze w kontakcie z serwisantem. (już to widzę oczyma wyobraźni bosman w gdyńskim porcie dzwoni po policjanta a ten pomaga znaleźć żaglomistrza niemieckiej załodze)
Drugi obrazek tym razem z Mazur. Część opisywanej załogi z "Warsa" pływa szuwarowo bagiennie. Wyczarterowali na mazurskich wodach 9 metrową kolubrynę. W trakcie rejsu nawaliła im pompa wody zaburtowej – poinformowali o tym problemie armatora. On się zapytał gdzie teraz są, na drugi dzień rano przyjechał i wymienił wadliwą część.
Wnioski moje są takie że na polskim wybrzeżu oferta czarterowa jest mała, stąd ta dyktatura. Dlaczego tak się dzieje to SSI stara się to od lat wyjaśnić – i jest to pytanie bardziej niż retoryczne.
Mariusz
Nie od dziś wiadomo, że jakość idzie w parze z ceną. Oczywiście, są usługi czy działalność, które oferowane za niską cenę mogą oferować wysoką jakość, ale z pewnością nie dotyczy to czarteru jachtów morskich.
Piotr Salecki
Przy niskich cenach czarteru i wysokich, corocznych kosztach odtworzeniowych wartości jachtu, i uzyskania wszystkich certyfikatów ten warunek jest po prostu niemożliwy do spełnienia. W dodatku jacht tani oznacza najczęściej jacht po prostu stary! A więc jacht nadający się do generalnego remontu i wymiany wielu elementów. Z braku pieniędzy (bo tanie czartery) naprawy odbywają się po prostu w drodze łataniny i uzupełniania tego, co się już nie da naprawić. O takich jachtach głośno jest w internecie czy na forach dyskusyjnych. Oczywiście, nie każdy je czyta, ale od organizatora rejsu czy kapitana jachtu wymagałbym nieco szerszego spojrzenia na kwestię czarteru czy wybór jachtu, tym bardziej że jachtów morskich jest w Polsce tak niewiele!!! O każdym jachcie można dowiedzieć się dokładnych szczegółów! Czy na wycieczkę samochodem do Włoch wybierzemy 5-letniego mercedesa czy 10-letniego poloneza? Chyba nikt by się nie zawahał przed wyborem, prawda?
Dlaczego więc polscy żeglarze ciągle czarterują stare trupy, jednocześnie w Chorwacji czy Grecji wypożyczając nowe lub prawie nowe jachty za normalne rynkowe pieniądze? Dlaczego myślą, że na Bałtyku powinno się pływać za pół darmo? To jest pierwsze, podstawowe pytanie!
Oczywiście, czarterobiorca, nie musi śledzić losów jachtu i jego stanu w internecie. Wynajmując jacht od armatora ma prawo oczekiwać, iż otrzyma jacht w pełni sprawny i zgodny z ofertą. W swoich rozważaniach piszę jednak o stanie faktycznym i przyczynach danego stanu rzeczy, nie o obowiązkach stron.
Jest naturalnie możliwe wyczarterowanie jachtów J-80 spełniających wysokie standardy. Takim przykładem może być chociażby s/y „Gerlach”, którego kilka lat temu cena czarteru za tydzień dochodziła do 9 tysięcy złotych. Z pewnością armatorzy „Gerlacha” byli w stanie utrzymywać jacht w stanie niepogorszonym i oferować go w kolejnym sezonie w równie doskonałym stanie! Niektórzy internetowi dyskutanci krytykowali owe ceny, porównując je do cen innych jachtów tej klasy (nazw z litości nie wymienię), o połowę lub 2/3 niższych.
Czy taka niska cena naprawdę nie budzi zdziwienia Czarterobiorcy? Niska cena czarteru jachtu powinna skłonić nas do refleksji i do zastanowienia się, czy na pewno wiemy co robimy!
Drugi problem to standard jachtów. Skoro utrzymanie roczne utrzymanie drewnianego opala albo J-80 kosztuje tyle samo, lub nawet więcej, co Bawarii, Delphii, czy Janmora 33, to z założenia czarter powinien kosztować tyle samo!!! A opala czy j-80 od Delphii dzielą lata świetlne!
Inne są też oczekiwania żeglarzy (choć jak się okazuje nie wszystkich). A żeglarze dziś chcą, szczególnie pływając z dziećmi czy rodzinami jachtu z 3-4 kabinami, łazienki z prysznicem a nie piętrowych koi na dziobie i koi za zasłonką nad kanapę w mesie! Nie wspominam już o platformie kąpielowej czy pontonie. I nie chodzi tu o wyśmiewanie amatorów „mydelniczek”. Nikt za taki drewniany jacht czy J-80 nawet w dobrym stanie nie zechce zapłacić tyle samo co za Bawarię. Wspomniany Gerlach, na przykład, miał dwie 2-osobowe kabiny na rufie, i dwie zamykane kabiny w części dziobowej, co w sposób zdecydowany zwiększało komfort i intymność załogi. Dlatego ratunkiem dla armatorów większości starszych polskich jachtów jachtów jest robienie rejsów „stażowych” lub obniżanie cen. I kółko się zamyka...
Stawiam również tezę, że niektórzy czarterobiorcy świadomie czarterują takie tanie jachty, tak naprawdę zdając sobie sprawę z ich „zapyziałości” i ich złego stanu. Jeśli jednak się coś podczas rejsu stanie podnoszą wrzawę w internecie i grożą sądem armatorom.
Ciekawym zjawiskiem jest także przykład starych jachtów klubowych, które są jednak zadbane i w dobrym stanie technicznym. Co wyróżnia te jachty? Przeważnie to, że czarter tych jachtów odbywa się wyłącznie z przedstawicielem klubu na pokładzie jako kapitanem (lub członkiem załogi czy bosmanem). Taki przedstawiciel klubu, nawet jako członek załogi, jest zwykle przez większość załóg niepożądany – bo, po pierwsze, patrzy na ręce załodze, zwraca uwagę na dbałość o jacht, skutecznie ogranicza szaleństwa imprezowe, ryzykowne manewry i forsowanie jachtu. Jest także świadkiem awarii, dzięki czemu na miejscu może rozsądzić, czy powstała ona wskutek winy załogi czy z przyczyn obiektywnych. Potrafi także dokonać bieżących napraw czy zdecydować szybko o zakupie potrzebnej części. Na ogół zna doskonale jacht i funkcjonujące na nim „patenty”.
Byłem osobiście świadkiem sytuacji, gdy na takim jachcie podczas rejsu silnik odmawiał posłuszeństwa. Po przyjeździe pływającego na nim stale członka klubu, który dołączył do załogi, problemy z silnikiem natychmiast się skończyły. On po prostu wiedział jak go „startować”, i jak na bieżąco go konserwować.
Jaki z tego wniosek? Stary jacht nie nadaje się po prostu do klasycznego czarteru. Minęły też czasy kapitanów-szkutników, którzy podczas rejsów przeprowadzali remonty i naprawy.
Oczywiście żaden właściciel jachtu (przeważnie klub) nie napisze przecież w ofercie, że jego jacht jest w takim sobie stanie (delikatnie mówiąc). I na tym, moim zdaniem, polega przede wszystkim wina klubów czy armatorów takich jachtów, że fałszywie informują potencjalnych klientów o stanie jachtu. Nie wszyscy jednak. Ostatnio zadzwoniłem do pewnego klubu pytając o czarter jachtu J-80. Po dłuższej rozmowie, gdy szef klubu dowiedział się że pływać będą na nim osoby indywidualnie zapisywane, w rejsach organizowanych przez biuro turystyczne, powiedział że... odradza mi czarter bo jacht „nie zapewnia odpowiedniego standardu” i ma... „słaby” silnik!!! W sumie chylę czoła przed takim podejściem, ale ten jacht chodzi w normalnych czarterach!
Dopóki będzie popyt na tanie czartery, dopóty będzie istnieć podaż. Bo gdyby tak nagle wyremontowano wszystkie te kiepskie jachty, zamontowano w nich super wyposażenie i infrastrukturę, przebudowano wnętrze to okazałoby się, że spora część polskich żeglarzy po prostu nie mogłaby żeglować a jachty prawdopodobnie stałyby w portach częściej niż teraz! Jeśli więc ktoś chce mieszkać i pływać w chlewiku, to po co mu tego zabraniać? Powinien jednak być tego świadomy. Zmiany natomiast powinien wymusić rynek i powoli takie zjawiska występują.
Dobrym przykładem są Wielkie Jeziora Mazurskie, gdzie takie prawidła rynkowe zadziałały. Ile jest firm czarterowych, ktora wypożyczają oriony, nashe, maki 707 czy venus? Niewiele, bo po prostu nie ma już na takie jachty chętnych!!!
Reasumując:
1. Sporo polskich jachtów nie spełnia podstawowych standardów oczekiwanych przez żeglarzy (kabiny wc z prysznicem, dwie-trzy-cztery 2-osobowe kabiny, nowoczesne rozwiązania techniczne)
2. Jednocześnie na rynku pojawiły się jachty oferujące dobry standard (Bavarie 38, Delphie).
3. Stare polskie jachty wymagają takich samych rocznych nakładów jak nowe Bavarie czy Delphie.
4. Za takie stare jachty armatorzy nie są w stanie uzyskać odpowiedniej ceny za czarter.
5. Powoduje to stopniową degradację takich jachtów.
6. Armatorzy nie do końca rzetelnie informują czarterobiorców o faktycznym stanie jachtów.
7. Czarterobiorcy czarterując podejrzanie tanie jachty powinni zastanowić się, jaki jest ich stan i jakie może to powodować konsekwencje.
8. Czarterobiorcy często świadomie czarterują tanie jachty, chcąc wydać mniejsze środki na rejs, mimo iż zdają sobie sprawę ze złego stanu jachtu.
9. Generalnie większość starych polskich jachtów nie powinna być czarterowana bo jest w złym stanie technicznym lub podczas czarteru wymaga indywidualnej obsługi, którą może zapewnić stale pływający na jachcie bosman lub kapitan.
Zbyszek Klimczak proponuje bank danych z czarną listą złych jachtów. Ja postuluję coś wręcz odwrotnego! Bank danych o polskich jachtach, które można polecić do czarteru!
Pozdrowienia,
____
A tym bardziej polskiego bałtyckiego żeglarstwa. Opisałem tak jak ja to widzę, że nie jestem traktowany jako klient tylko człowiek do oskubania. Ja zdaję sobie sprawę że trudno jest utrzymać jachty klubowe na poziomie czarterowych z Adriatyku, czy firm z za miedzy, ale dlaczego nie ma innej bogatej oferty czarterowej. Dlaczego tak jest? Wdałem się w dyskusję o programie Latający Holender, dostałem wtedy po głowie: ach jak to wspaniale młodzież się wtedy żeglarsko rozwijała i to był ten powiew wielkiego świata. Co z tego dzisiaj zostało? Rozpadające się jachty, mariny nie przystające do tych jakie spotkać można gdzieś w świecie. Dlaczego na Mazurach rozwinęła się baza żeglarska i można wybierać pomiędzy jachtami czarterowymi, klubowymi, prywatnymi i każdy znajdzie coś na swoją kieszeń i swoje upodobanie luksusu, a na naszym Bałtyku nie. To jest temat do dyskusji na długie zimowe wieczory.
Może szanowny Don Jorge sprokuruje temat do dyskusji.
Mariusz
Nawiązując do wypowiedzi Piotra Saleckiego, z którym zgadzam sie w 101 %
dodałbym jeszcze jedno - kiedyś, w chwili wolnej przeczytałem jedno z
opracowań książkowych dotyczących wypadków morskich.
I cóż podsunęła mi statystyka po lekturze tej książki ?
Ano mam wrażenie, iż 80 - 90 % wypadków morskich opisywanych w tejże książce
spowodowanych było jeszcze niedawno fatalnym stanem technicznym jednostek -
a to silnik nie zapalił w tej jednej, jedynej ważnej sytuacji, a to fok źle
sie zrolował, a to grot nie chciał zejść, a to ktoś wyleciał za burtę bo nie
było dobrych szelek lub "livelin" itd, itd...
Całkowicie jak piszę zgadzam sie z Piotrem - żeby sprzęt działał - sprzęt,
od którego nomen omen zależy częstokroć nasze życie - oraz był sprawny i
można na nim było polegać MUSI być odpowiednio konserwowany (co kosztuje)
oraz mieć JEDNEGO opiekuna.
Czasy kołchozu się już skończyły - prosty przykład z brzegu - był onegdaj na
Mazurach przepiękny drewniany jacht "IRA" należący do ówczesnego
"Intersteru". Jacht był przepiękny ale ... na początku.
Bo jak miał być długo w dobrym stanie skoro kapitanem jednostki każdorazowo
był ktoś inny a silnik palił rano ten kto pierwszy wziął kluczyki, przetarł
oczy z porannego kaca oraz wieczornej imprezy w Pałacu ...?
W końcu i jacht zajeździli i świetny w nim motor Volvo PENTA, który
wytrzymywał naprawdę dużo ale do czasu.
Dlaczego na własnej jednostce wiem ZAWSZE, że silnik mi zapali, liny sie nie
urwą, żagle się postawią, lodówka będzie chłodzić, bojler zagrzeje wodę, a
ogrzewanie w chłodne dni nie zawiedzie ?
Bo nią dbam, sam wszystko doglądam i tylko takie podejście gwarantuje dobry
stan techniczny jachtu. Znam naprawdę wielu, którzy tak czynią i ci nie miewają kłopotów ze swymi jachtami.
A na końcu nigdy nie wypożyczam jachtu komuś nieznajomemu co polecam uwadze czarterodawców.
Pzdr
Włodzimierz "Bury Kocur" Ring
Witaj Jerzy,
Na polskim wybrzeżu oferta czarterowa jest mała, bo nie ma wystarczającego popytu.
Czarter dobrego jachtu morskiego musi kosztować przynajmniej dwa razy drożej niż jachtu na śródlądziu. A wielu ludzi po prostu na to nie stać. W PKB na głowę mamy podobno już 61 % średniej unijnej, ale z drugiej strony to tylko 61%.
Niedawno usłyszałem w serialu „Na dobre i na złe", że w życiu najważniejsze jest zdrowie, miłość, przyjaźń i seks. Bardzo mi się to spodobało. Ale to guzik prawda, bo są cholernie ważne są pieniądze, a im człowiek starszy tym ważniejsze.
Inna sprawa, że wielu szuwarowców nie ma specjalnej ochoty pływać po morzu, a po chłodnym i kapryśnym Bałtyku w szczególności.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
Drogi Jorge,
Od lat czarteruję łódki w Niemczech.
Sześciosobowa Bavaria (wiek 2-3 lata) w maju kosztuje mniej więcej tyle co nowa sześciosobowa łódka na Mazurach
(w lipcu, sierpniu).
Wystarczy zobaczyć port firmy czarterowej, by wyobrazić sobie jakie inwestycje wchodzą w grę. Na to muszą być klienci, których pewnie w Polsce
nie ma w takiej ilości.
Pozdrowienia z mieleckiego kapitanatu,
Bogdan Kiebzak
Drogi Jorge
Parę słów jako właściciel Dany 44, którą czarteruję. Głównym problemem jest chyba to, że Bałtyk to nie Chorwacja. Chętni na rejsy zaczynają dzwonić jak tylko się już dobrze ociepli (czyli w tym roku po 20 maja). We wrześniu też nie każdy już lubi, nawet na ogrzewanym jachcie. Sezon trwa więc jakieś 3 miesiące czyli 12 tygodni. Moja cena to 2000 euro na tydzień - o 10% taniej niż w Chorwacji (co roku porównuję ceny), a przecież tam na jachtach nie ma tratwy, radaru, AISa 12 rakiet etc. Tym, którzy uważają że 2000 euro to drogo polecam oczywiście tańsze jachty jak te opisane w newsie.
W sumie moje przychody roczne to 60-80 tysięcy złotych.
Koszty zaś kształtują się następująco: ubezpieczenie, slipowanie i postój - około 20000. Inne drobne naprawy i przeglądy 20000. (pewnie dużo, ale dzięki temu nie ma na jachcie nic, co by nie było sprawne - ci co pływali wiedzą). Nie będę wspominał o koszcie działalności gospodarczej.. Moja pani księgowa podlicza mi coroczne straty na sumę około 50000 złotych. A powinno być tak: inwestycja 900000PLN czyli 90000 zysku rocznie(10%) plus 60000 amortyzacji (15 lat) do tego koszty powyżej, a więc przychody roczne powinny wynosić 190000 złotych żeby przedsięwzięcie się opłacało. A kwota ta to 25 tygodni po 2000 euro - na Bałtyku nie da rady.
Zyj wiecznie
Ryszard Wojnowski - sponsor żeglarstwa bałtyckiego