GDY WŁADZA ZACZYNA INTERESOWAĆ SIĘ ŻEGLARSTWEM
Doświadczenie mojego długiego żywota (Bogu niech będą dzięki!) mówi, że jak ktoś zaczyna się tobą interesować, to jest to zła wróżba dla ciebie. Jak dzwoni do mnie jakaś panienka " z telefonów" i oferuje tańszą taryfę, to jej odpowiadam - miła pani, od przekrętów specjalistą to jestem ja. No bo jak dzwoni, ponosi koszty impulsów, to znaczy że chce moich pieniędzy. Koniec. Nie ze mną takie numery ... :-)
To by tyle było mego subiektywnego wstępu.
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
______________________________
CZYŻBY GROZIŁ NAM NOWY MONOPOL?
13 Listopada SALA KONFERENCYJNA D - pawilon 7 Targi Boatshow Poznań
12.30 - 13.30 Propozycja stopni żeglarzy zawodowych.
- prowadzący Magdalena Jabłonowska, Dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Żeglugi, Ministerstwo Infrastruktury oraz Alfred Naskręt, Dyrektor Szkoły Morskiej w Gdyni.
---------------------------
Ten krótki komunikat, na długo przed tym spotkaniem, wywołał w środowisku burzliwą dyskusję. Nawet bez znajomości tego, co zechce powiedzieć kpt. Magdalena Jabłonowska, pomysł (wprowadzenie odrębnych stopni dla żeglarzy zawodowych), generalnie odsądzono od czci i wiary. Część opinii poświęcona jest obawie, że za tymi działaniami Szkoły Morskiej kryje się chęć zmonopolizowania rynku szkoleniowego w Polsce. Do tego wątku powrócę na koniec, ponieważ problemy żeglarstwa zawodowego są mi obce i nawet kibicując tej grupie zawodowej kolegów żeglarzy, niewiele mogę zdziałać. Ale jak słyszę słowo monopol, to moja uwaga napina się w najwyższym stopniu.
Co mnie jednak w największym stopniu zaniepokoiło? Otóż kilka nazwisk, jednoznacznie kojarzonych z liberatorami i mających swoje zasługi w tym zakresie, zdecydowanie występuje przeciwko dzieleniu żeglarstwa zawodowego i rekreacyjnego (przyjemnościowego). Piszą tak, choć muszą znać stanowisko urzędników życzliwie patrzących na postulaty bezpatencia. Sam posiadam takie stanowisko kompetentnej osoby z MI, uzyskane w trakcie wymiany korespondencji.
Osoba ta pisze; zdaje pan sobie sprawę, że jeśli mają zostać zniesione obowiązkowe uprawnienia do prowadzenia jachtów w żegludze rekreacyjnej, to konsekwencją tego jest wprowadzenie takiego obowiązku dla ludzi zawodowo zajmujących się żeglarstwem. Nie chodzi oczywiście o zawodowych regatowców a o ludzi zarabiających na prowadzeniu jachtów.
Czy zdaję sobie sprawę, odpowiedziałem, że oczywiście. To jest logiczne i ma swoje oparcie w przepisach innych, bardziej doświadczonych krajów. Tyle o tej wymianie poglądów. Dla mnie jest też oczywistym, że zgłaszanie takich postulatów o nie dzieleniu żeglarstwa na zawodowe i rekreacyjne, zamyka drogę do dalszych, stopniowych postępów w liberalizacji przepisów żeglarskich w Polsce. Nasuwa się tu powiedzenie: daj kurze grzędę .....
Ale mam poważniejszy problem. Nie pojmuję absolutnie motywów takiego stanowiska. Na finiszu walki o liberalizację, po znalezieniu części ludzi nam życzliwych w kręgach ustawodawczych, mogących udzielić pomocy, stawiamy tak niezrozumiały warunek transakcji wiązanej. Nikt mnie nie przekona, że żeglarz uprawiający żeglarstwo (jachting), chce walczyć o przywileje innej grupy zawodowej, narażając własny interes i sukces ostateczny walki prowadzonej od wielu już lat. Zdanie części opinii środowiska, że domaganie się nie dzielenia żeglarzy na rekreacyjnych i zawodowych absolutnie nie wpłynie na losy liberalizacji, uważam za naiwne i odrzucające rzeczywistość.
Zastanawiający też jest fakt, że absolutnie nie notuję głosów ze strony najbardziej zainteresowanej, czyli ludzi, których te przepisy dotkną bezpośrednio. Czyżby zdawali sobie sprawę z logiki problemu?! Równie zastanawiający jest fakt walki na śmierć i życie o ideę traktowania przez niektóre osoby obu grup jednakowo.
Wracam do problemu wyrażonego w tytule. W tej całej dyskusji jestem z tymi, którzy upatrują w tym pomyśle chęć uzyskania monopolu przez Szkołę Morską. tego wykluczyć nie można, ale jest na to prosta rada. Zamiast obrażać Panią kpt. M. Jabłonowską, - słać jej swoje pomysły, aby w ew. akcie prawnym wymienić wszystkie znane (zweryfikowane dla warunków polskich) certyfikaty zagraniczne a w tym i Szkołę Morską. I będzie po monopolu. Mam przekonanie, że w takim kierunku pójdą prace w MI i w tym Departamencie. My zajmijmy się naszymi sprawami, a one toczą się i zależą od pewnego Departamentu w MSiT. To jest „nasza racja stanu” a kolegom zawodowcom, skoro chętka, kibicujmy. Stawianie na szali naszego sukcesu takiego argumentu – nie dzielić - (brzmi pięknie i znajomo), jest, moim zdaniem, działaniem na szkodę liberalizacji.
Zbigniew Klimczak
13 Listopada SALA KONFERENCYJNA D - pawilon 7 Targi Boatshow Poznań
12.30 - 13.30 Propozycja stopni żeglarzy zawodowych.
- prowadzący Magdalena Jabłonowska, Dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Żeglugi, Ministerstwo Infrastruktury oraz Alfred Naskręt, Dyrektor Szkoły Morskiej w Gdyni.
---------------------------
Ten krótki komunikat, na długo przed tym spotkaniem, wywołał w środowisku burzliwą dyskusję. Nawet bez znajomości tego, co zechce powiedzieć kpt. Magdalena Jabłonowska, pomysł (wprowadzenie odrębnych stopni dla żeglarzy zawodowych), generalnie odsądzono od czci i wiary. Część opinii poświęcona jest obawie, że za tymi działaniami Szkoły Morskiej kryje się chęć zmonopolizowania rynku szkoleniowego w Polsce. Do tego wątku powrócę na koniec, ponieważ problemy żeglarstwa zawodowego są mi obce i nawet kibicując tej grupie zawodowej kolegów żeglarzy, niewiele mogę zdziałać. Ale jak słyszę słowo monopol, to moja uwaga napina się w najwyższym stopniu.
Co mnie jednak w największym stopniu zaniepokoiło? Otóż kilka nazwisk, jednoznacznie kojarzonych z liberatorami i mających swoje zasługi w tym zakresie, zdecydowanie występuje przeciwko dzieleniu żeglarstwa zawodowego i rekreacyjnego (przyjemnościowego). Piszą tak, choć muszą znać stanowisko urzędników życzliwie patrzących na postulaty bezpatencia. Sam posiadam takie stanowisko kompetentnej osoby z MI, uzyskane w trakcie wymiany korespondencji.
Osoba ta pisze; zdaje pan sobie sprawę, że jeśli mają zostać zniesione obowiązkowe uprawnienia do prowadzenia jachtów w żegludze rekreacyjnej, to konsekwencją tego jest wprowadzenie takiego obowiązku dla ludzi zawodowo zajmujących się żeglarstwem. Nie chodzi oczywiście o zawodowych regatowców a o ludzi zarabiających na prowadzeniu jachtów.
Czy zdaję sobie sprawę, odpowiedziałem, że oczywiście. To jest logiczne i ma swoje oparcie w przepisach innych, bardziej doświadczonych krajów. Tyle o tej wymianie poglądów. Dla mnie jest też oczywistym, że zgłaszanie takich postulatów o nie dzieleniu żeglarstwa na zawodowe i rekreacyjne, zamyka drogę do dalszych, stopniowych postępów w liberalizacji przepisów żeglarskich w Polsce. Nasuwa się tu powiedzenie: daj kurze grzędę .....
Ale mam poważniejszy problem. Nie pojmuję absolutnie motywów takiego stanowiska. Na finiszu walki o liberalizację, po znalezieniu części ludzi nam życzliwych w kręgach ustawodawczych, mogących udzielić pomocy, stawiamy tak niezrozumiały warunek transakcji wiązanej. Nikt mnie nie przekona, że żeglarz uprawiający żeglarstwo (jachting), chce walczyć o przywileje innej grupy zawodowej, narażając własny interes i sukces ostateczny walki prowadzonej od wielu już lat. Zdanie części opinii środowiska, że domaganie się nie dzielenia żeglarzy na rekreacyjnych i zawodowych absolutnie nie wpłynie na losy liberalizacji, uważam za naiwne i odrzucające rzeczywistość.
Zastanawiający też jest fakt, że absolutnie nie notuję głosów ze strony najbardziej zainteresowanej, czyli ludzi, których te przepisy dotkną bezpośrednio. Czyżby zdawali sobie sprawę z logiki problemu?! Równie zastanawiający jest fakt walki na śmierć i życie o ideę traktowania przez niektóre osoby obu grup jednakowo.
Wracam do problemu wyrażonego w tytule. W tej całej dyskusji jestem z tymi, którzy upatrują w tym pomyśle chęć uzyskania monopolu przez Szkołę Morską. tego wykluczyć nie można, ale jest na to prosta rada. Zamiast obrażać Panią kpt. M. Jabłonowską, - słać jej swoje pomysły, aby w ew. akcie prawnym wymienić wszystkie znane (zweryfikowane dla warunków polskich) certyfikaty zagraniczne a w tym i Szkołę Morską. I będzie po monopolu. Mam przekonanie, że w takim kierunku pójdą prace w MI i w tym Departamencie. My zajmijmy się naszymi sprawami, a one toczą się i zależą od pewnego Departamentu w MSiT. To jest „nasza racja stanu” a kolegom zawodowcom, skoro chętka, kibicujmy. Stawianie na szali naszego sukcesu takiego argumentu – nie dzielić - (brzmi pięknie i znajomo), jest, moim zdaniem, działaniem na szkodę liberalizacji.
Zbigniew Klimczak
_____________________________
Co na ten temat na portalu "SAIL-HO"pisze kpt. Jacek Kijewski:
STOPNIE ZAWODOWE DLA ŻEGLARZY
|
![]() ![]() |
Drogi don Jorge,
normalnie bym do ciebie w tej sprawie nie pisał, ale krystalicznie czyste, to znaczy nie skażone żadną wiedzą na temat, poglądy kapitana J.Kijewskiego skłaniają mnie do sprostowania kilku oczywistych przekłamań. Także i do Zbyszka Klimczaka, chciałoby się napisać; no nie, przecież mówiłem... Otóż na samym początku kampanii liberalizacyjnej mówiłem, ze to się dokładnie właśnie takim podziałem skończy, i po co nam to? Zostałem zakrzyczany jako oszołom nie czujący ducha czasów. No, tak, teraz widać jak na dłoni, że koledzy mieli wyczucie lepsze.
Potem, także tutaj, u ciebie Don Jorge, snułem swoja wizję systemu, który bardzo prosto i naturalnie można by było zmienić w bezpatentowy dla amatorów i rozsądnie opatentowany dla zawodowców, na zasadzie egzaminów zdanych i praw nabytych. A po co?
Znowu mi powiedziano, żem oszołom, a PZŻ, ku ogólnej uciesze, zafundował każdemu sternikowi jachtowemu po bezproblemowym i bezegzaminacyjnym patencie kapitańskim. Tyle, że guzik wartym i teraz kiedy przychodzi co do czego to trudno mi się przyłączać do lamentów sterników jachtowych z kapitańskim patentem. Wprowadza się nowe, zawodowe regulacje, za które trzeba płacić ciężkie pieniądze?
A kto mi to zafundował?
Ja na swoje patenty musiałem zdawać ustawowe państwowe egzaminy poprzedzone odpowiednimi stażami. To teraz mam zdawać jeszcze raz? Prowadziłem po oceanach statki powyżej trzystu konwencyjnych ton, latami byłem na takich oficerem i teraz to wszystko na nic? W kibini mać?
Otóż, trudno, niech idzie. Może jednak warto, by ktoś kto zarabia na przewożeniu ludzi jachtami miał jakieś o tym zawodzie pojęcie. By wiedział co to znaczy spędzić na morzu jeden rok, potem drugi. By miał za sobą setki i tysiące wacht, w słońcu, deszczu i śnieżycy. By rozmawiał z dziesiątkami statków i wszedł do dziesiątków portów, by po prostu znał się na tym co robi i by było to potwierdzone odpowiednio poważnym egzaminem.
Kwity STCW. Cztery podstawowe, na które nie potrzeba żadnego stażu, robione hurtem po raz pierwszy kosztują coś około siedmiuset złotych, da się załatwić kurs w ciągu trzech-czterech dni. To by była nowość. Kurs radarowy i drugi LRC, są wymagane i dzisiaj. Też nie potrzeba na nie żadnego stażu. Radarowy ok. pięciu dni i tysiąca złotych, LRC podobnie. Jak ktoś chce GOC to dwa tygodnie i trochę drożej, ale to jest już w pełni zawodowy kwit uprawniający także do pracy na stacjach brzegowych.
Nie jest prawdą, że UM zalicza komukolwiek staże za mieszkanie na statku, czy za stukanie rdzy. Staże w żegludze zawodowej ustala się średnio wg. rozdzielnika kategorii statków. To znaczy, że trzy lata stażu wymagane do przystąpienia do egzaminu na starszego marynarza, w zależności od przelicznika wypływamy po sześciu latach pracy na holowniku, przelicznik 0.5, lub po czterech na suplajerze, przelicznik 0.75.
Wie o tym każdy, kto chociażby się otarł o jakiekolwiek na morzu zawodowstwo.
W systemie brytyjskim, o ile mi wiadomo, do uprawiania zawodu żeglarza wystarcza uprawnienia amatorskie i cztery podstawowe certyfikaty STCW. U nas mogłoby być podobnie, z wykluczeniem oczywiście plastikowych sterników morskich i takichże kapitanów. Powyżej dwudziestu czterech metrów do szkoły morskiej. Do Naskręta? Czemu nie? W Polsce są cztery szkoły morskie, które jak dotąd sprawiedliwie i równomiernie dzielą się wpływami z rozmaitych obowiązkowych kursów zawodowych, z żeglarzami tez dadzą sobie radę. Spoko.
Byle się tylko 'przyjemniaczki' nie mieszały tam gdzie idzie o szmal ;-)
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
Witaj Don Jorge!
Chciałbym i ja zabrać głos w dyskusji jaka toczy się wokół pomysłów pani Magdaleny Jabłonowskiej (Ministerstwo Infrastruktury) oraz kpt. Alfreda Naskręta (dyrektor prywatnej Szkoły Morskiej z Gdyni). Chciałbym zwrócić uwagę na kilka spraw.
Po pierwsze: Pozwolę sobie przypomnieć Zbigniewowi Klimaczakowi, że wolność nigdy nie jest dana na zawsze. Widać znów nadchodzą czasy, że trzeba będzie zakasać rękawy, wyostrzyć wzrok i patrzeć na ręce urzędnikom, abyśmy na powrót nie stali się dojnymi krowami. A przesłanek ku ostrożności mamy wiele. Już samo to, że część kompetencji przekazano Ministerstwu Infrastruktury, ale to co daje pieniążki, szkolenie, egzaminowanie itd., pozostawiono, przychylnemu właściwemu polskiemu związkowi sportowemu, Ministerstwu Sportu. To wręcz nakazuje zastanowić się kto w tym kotle miesza. Dodatkowo MI stworzyło projekt zmiany ustawy o żegludze śródlądowej w którym zawarto obowiązek przeglądów technicznych jachtów śródlądowych!
Po drugie: Trzeba sięgnąć pamięcią wstecz i przypomnieć sobie w jakich warunkach wywalczono tą małą liberalizację. Najsilniejszym argumentem za rozdziałem żeglarstwa, urzędnicy wręcz narzucili podział żeglarstwa na przyjemniaczkowe i komercyjne, był ten o topieniu dzieci przez sterników nieuków. Warto też pamiętać, że sami „zawodowcy” kazali nam się nie wtrącać w sprawy które nas nie dotyczą. Chełpienie się tym który, co, kiedy wieszczył, przy braku własnego zaangażowania w uregulowaniu problemu, mnie akurat śmieszy.
Po trzecie: Zgodnie z planowanymi pracami legislacyjnymi w MI w planowanym rozporządzeniu MI zmieniające rozporządzenie w sprawie inspekcji i dokumentów bezpieczeństwa statku morskiego znajdujemy; „w § 24 ust. 1a otrzymuje brzmienie: „1a. Statek morski używany do celów sportowych lub rekreacyjnych, o długości całkowitej od 15 do 24 m, który nie jest używany do prowadzenia działalności gospodarczej, powinien posiadać Kartę Bezpieczeństwa wystawioną na okres 5 lat, potwierdzoną pomiędzy 2 i 3 rocznicą.”. Trzeba też pamiętać, że toczą się prace nad zmianą kodeku morskiego i licho wie czego tam jeszcze urzędnicy nie dopiszą.
To co miało miejsce w Poznaniu to dla mnie podchody „zatroskanych urzędników” do odbicia utraconych pozycji. Zainteresowanym polecam lekturę strony Ministerstwa Infrastruktury.
Jurku,
po lekturze najnowszego komentarza Mariusza Wiącka - przypomnij
sobie: http://www.kulinski.gdanskmarinecenter.com/art.php?id=1080&st=15&fload=1
Hi, hi
Pozdrawiam
Janusz