CO SŁYCHAĆ W HELU

kpt. Andrzej Remiszewski meldował co w Jastarni. Czekam na zamówioną i przyrzeczoną
korespondencję Jurmaka (o przystani w fosie Twierdzy Wisłoujście). Może dostanę coś
z Ustki oraz Świnkowa?
W międzyczasie poczytajcie nostalgiczne wspomnienia kpt. Jarka Czyszka, które przemycił
na marginesie meldunku z Helu.
Żyjcie wiecznie!
Don Jorge
_______________________________
Dnie idą jakby coraz cieplejsze. Nawet jeżeli przez chwilę zawieje ostro, tak jak w
zeszłym tygodniu to widać wyraźnie, że zimowy czas opowieści z mchu i paproci się
kończy. Zaczyna się czas czynów by łódke przygotować do sezonu, który już tuż, tuż. A
może tylko przykroić marzenia? A może marzenia i łódkę? Co tam komu po drodze.
Zdaję sobie sprawę, że mnie u Jurka już jest za dużo. Za dużo opowieści, za dużo
komentarzy do innych opowieści.
Jurek robi co może; to mi fotografię zdechłej ryby podeśle to tam znowu jakiś
gentleman'ów w czarnych garniturach i równie czarnych okularach. Ja tam jestem czuły
na takie dyskretne sygnały, wiem o co chodzi. Poniższa historia trzyma się mnie już
jednak od dłuższego czasu, od dłuższego czasu nie daje spokoju. Może to dlatego, że
wszedłem w wiek eufemistycznie i uprzejmościowo zwany dojrzałym?
zeszłym tygodniu to widać wyraźnie, że zimowy czas opowieści z mchu i paproci się
kończy. Zaczyna się czas czynów by łódke przygotować do sezonu, który już tuż, tuż. A
może tylko przykroić marzenia? A może marzenia i łódkę? Co tam komu po drodze.
Zdaję sobie sprawę, że mnie u Jurka już jest za dużo. Za dużo opowieści, za dużo
komentarzy do innych opowieści.
Jurek robi co może; to mi fotografię zdechłej ryby podeśle to tam znowu jakiś
gentleman'ów w czarnych garniturach i równie czarnych okularach. Ja tam jestem czuły
na takie dyskretne sygnały, wiem o co chodzi. Poniższa historia trzyma się mnie już
jednak od dłuższego czasu, od dłuższego czasu nie daje spokoju. Może to dlatego, że
wszedłem w wiek eufemistycznie i uprzejmościowo zwany dojrzałym?

Wytyki, czyli Y-bomy jeszcze nie zamontowane
.
Kiedyś jednak byłem małym chłopcem, hej. Tam na wodzie. Późnowrześniowe
Kiedyś jednak byłem małym chłopcem, hej. Tam na wodzie. Późnowrześniowe
popołudnie, miękkie i słoneczne, ciepłe jeszcze ciepłem niedawno
minionego lata zamieniło się w noc. Jak to już o tej porze roku, po jesiennemu
kontrastowo ostrą w oziębłym po zachodzie słońca powietrzu. Mieliśmy po szesnaście
lat, "Nefryta" do dyspozycji i dobre dwie godziny halsowania do Helu, czyli do domu.
Szliśmy gdzieś tam od Jastarni z wiatrem za cypel bo jazda była fajna, aż do miejsca
gdzie rozsądek podpowiedział by sie odłożyć na wiatr bo niedziela właśnie sie
skończyła a trzeba było na rano dojechać autobusem do szkoły czyli, jak dla nas
trzech na tym malutkim pokładzie, do Gdańska i Gdyni. Pierwszy hals poszedł w
Zatokę.
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych Trójmiasto nie było jeszcze tak
iluminowane jak obecnie. Blask świateł miasta obserwowany z niskiego pokładu niknąłza
horyzontem. W lewo od dziobu wzszedł wielki księżyc a pochylona tężejacym wiatrem
łódka wtuliła się w smugę księżycowego na wodzie blasku. Lekki trzepot wybranych na
blachę żagli, bryzg wody od nawietrznej na chwile zapalony księżycem. Rozpryśnięty w
przodzie genuii, która już dolnym likiem zaczęła łapać morze. I wtedy, bez żadnego
ostrzeżenia, bez żadnego hałasu prócz zwykłych odgłosów morza, tego trzepotu zagli na
wyciągniętym tylnym liku, uderzeń fali w plastikowy dziób, kropel wody strząsanych z
dziobowego żagla, czasem krótkiego drżenia strunowego olinowania, nic ponad to, przez
smugę księżycowego blasku przemknęła czarniejsza od nocy sylwetka. Z prawa na lewo,
od Gdyni w kierunku morza. Najeżona lufami, z cieniem trójnożnego masztu przed
zgrabnym kominem. Potem za chwilę, kiedy zniknęła pierwsza, druga, trzecia i czwarta.
Szły bez świateł w szyku torowym w jakimś sobie tylko znanym celu.
minionego lata zamieniło się w noc. Jak to już o tej porze roku, po jesiennemu
kontrastowo ostrą w oziębłym po zachodzie słońca powietrzu. Mieliśmy po szesnaście
lat, "Nefryta" do dyspozycji i dobre dwie godziny halsowania do Helu, czyli do domu.
Szliśmy gdzieś tam od Jastarni z wiatrem za cypel bo jazda była fajna, aż do miejsca
gdzie rozsądek podpowiedział by sie odłożyć na wiatr bo niedziela właśnie sie
skończyła a trzeba było na rano dojechać autobusem do szkoły czyli, jak dla nas
trzech na tym malutkim pokładzie, do Gdańska i Gdyni. Pierwszy hals poszedł w
Zatokę.
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych Trójmiasto nie było jeszcze tak
iluminowane jak obecnie. Blask świateł miasta obserwowany z niskiego pokładu niknąłza
horyzontem. W lewo od dziobu wzszedł wielki księżyc a pochylona tężejacym wiatrem
łódka wtuliła się w smugę księżycowego na wodzie blasku. Lekki trzepot wybranych na
blachę żagli, bryzg wody od nawietrznej na chwile zapalony księżycem. Rozpryśnięty w
przodzie genuii, która już dolnym likiem zaczęła łapać morze. I wtedy, bez żadnego
ostrzeżenia, bez żadnego hałasu prócz zwykłych odgłosów morza, tego trzepotu zagli na
wyciągniętym tylnym liku, uderzeń fali w plastikowy dziób, kropel wody strząsanych z
dziobowego żagla, czasem krótkiego drżenia strunowego olinowania, nic ponad to, przez
smugę księżycowego blasku przemknęła czarniejsza od nocy sylwetka. Z prawa na lewo,
od Gdyni w kierunku morza. Najeżona lufami, z cieniem trójnożnego masztu przed
zgrabnym kominem. Potem za chwilę, kiedy zniknęła pierwsza, druga, trzecia i czwarta.
Szły bez świateł w szyku torowym w jakimś sobie tylko znanym celu.

Holenderski jacht przy nabrzeżu.
.
Ponieważ wszyscy wychowalismy sie w Helu i ten kawałek Zatoki był naszym kawałkiem
Zatoki to wiedzieliśmy świetnie i bez słów, że te czarne sylwetki, które już zdążyły
rozpłynąć się w mroku nocy to polskie trałowce radzieckiego projektu 254. Trzeba
wiedzieć, ze trałowiec projektu 254 był okrętem o najładniejszej chyba w naszej
marynarce sylwetce. Wzniesiona i długa dziobówka zwieńczona półwieżą armaty
przeciwlotniczej 37 mm, nad tym poczwórnie sprzężone NKM, wysoki i odkryty pomost
bojowy, rasowy maszt, krótki i szeroki komin za nim kolejna półwieża i niski pokład
rufowy ze spienionym w kilwaterze morzem. W nocy i z profilu, bez punktów odniesienia
pozwalających wymierzyć ich rzeczywisty rozmiar wygladały na małe niszczyciele.
Ponieważ wszyscy wychowalismy sie w Helu i ten kawałek Zatoki był naszym kawałkiem
Zatoki to wiedzieliśmy świetnie i bez słów, że te czarne sylwetki, które już zdążyły
rozpłynąć się w mroku nocy to polskie trałowce radzieckiego projektu 254. Trzeba
wiedzieć, ze trałowiec projektu 254 był okrętem o najładniejszej chyba w naszej
marynarce sylwetce. Wzniesiona i długa dziobówka zwieńczona półwieżą armaty
przeciwlotniczej 37 mm, nad tym poczwórnie sprzężone NKM, wysoki i odkryty pomost
bojowy, rasowy maszt, krótki i szeroki komin za nim kolejna półwieża i niski pokład
rufowy ze spienionym w kilwaterze morzem. W nocy i z profilu, bez punktów odniesienia
pozwalających wymierzyć ich rzeczywisty rozmiar wygladały na małe niszczyciele.

Kuterek zadbany.
.
Pochodzenie tej sylwetki jest wprost z paktu Ribentrop Mołotow, z czasów kiedy w
jedną strone płynęły surowce i materiały w drugą zaś technologie. Przez chwilę
mieliśmy przed soba zgrabne oręty o sylwetkach niemieckiej prowieniencji. Zamurowało
nas bo ten obrazek jakby żywcem był przeniesiony z nie tak odległej wówczas historii,
był obrazkiem, który przez lata prześladował komandora De Waldena, dowódcę, we
wrześniu '39 kontrtorpedowca Wicher. Kawałek na północny wschód od tej naszej pozycji
ujrzał dokładnie to samo, niemieckie sylwetki okrętów, w szyku torowym i z
wygaszonymi swiatłami poruszajace się w blasku księżycowego swiatła. Wszystkie
elementy celów były wypracowane, wystarczyło dać sygnał. Stefan De Walden sygnału nie
dał, był bowiem przekonany, że osłania inne polskie okręty, a strzały zdekonspirowały
by operację minowania, o której nie wiedział, że była odwołana. Był za to, po wojnie,
niesłusznie prześladowany.
Z trudem przełknąłem ślinę, bo wszystkie te historie raptem stanęły mi przed
oczami i, nie wiedzieć czemu, w gardle.
- Do zwrotu przez sztag!
Rozwiało się w miedzyczasie do piątki. Łódka kołysała się coraz gwałtowniej na
rozświetlonej księżycem krótkiej, ale stromej fali. Morze przybrało ten
charakterystyczny nocny wygląd. Biała piana łamiacej sie fali wpadała w ten sam
odcień co bladoczarne, bo oświetlone banią Księżyca niebo. Doliny pozostawały ciemne,
czasem tylko eksplodowały bielą wody spływajacej z naszego małego pokładu dziobowego.
Genua to już było za dużo.
Trzasnelismy zwrot. Zamieszanie w kokpicie, liny sie plączą, nawietrzny szot,
zanim zostanie owiniety na kabestanie, trzepocze sie gwałtownie, wali o pokład i o
wanty. Sternik zapiera sie o długi rumpel, walczy przez chwile z tym martwym, a
jednak żywym kawałkiem drewna.
Pochodzenie tej sylwetki jest wprost z paktu Ribentrop Mołotow, z czasów kiedy w
jedną strone płynęły surowce i materiały w drugą zaś technologie. Przez chwilę
mieliśmy przed soba zgrabne oręty o sylwetkach niemieckiej prowieniencji. Zamurowało
nas bo ten obrazek jakby żywcem był przeniesiony z nie tak odległej wówczas historii,
był obrazkiem, który przez lata prześladował komandora De Waldena, dowódcę, we
wrześniu '39 kontrtorpedowca Wicher. Kawałek na północny wschód od tej naszej pozycji
ujrzał dokładnie to samo, niemieckie sylwetki okrętów, w szyku torowym i z
wygaszonymi swiatłami poruszajace się w blasku księżycowego swiatła. Wszystkie
elementy celów były wypracowane, wystarczyło dać sygnał. Stefan De Walden sygnału nie
dał, był bowiem przekonany, że osłania inne polskie okręty, a strzały zdekonspirowały
by operację minowania, o której nie wiedział, że była odwołana. Był za to, po wojnie,
niesłusznie prześladowany.
Z trudem przełknąłem ślinę, bo wszystkie te historie raptem stanęły mi przed
oczami i, nie wiedzieć czemu, w gardle.
- Do zwrotu przez sztag!
Rozwiało się w miedzyczasie do piątki. Łódka kołysała się coraz gwałtowniej na
rozświetlonej księżycem krótkiej, ale stromej fali. Morze przybrało ten
charakterystyczny nocny wygląd. Biała piana łamiacej sie fali wpadała w ten sam
odcień co bladoczarne, bo oświetlone banią Księżyca niebo. Doliny pozostawały ciemne,
czasem tylko eksplodowały bielą wody spływajacej z naszego małego pokładu dziobowego.
Genua to już było za dużo.
Trzasnelismy zwrot. Zamieszanie w kokpicie, liny sie plączą, nawietrzny szot,
zanim zostanie owiniety na kabestanie, trzepocze sie gwałtownie, wali o pokład i o
wanty. Sternik zapiera sie o długi rumpel, walczy przez chwile z tym martwym, a
jednak żywym kawałkiem drewna.

Kuterek jeszcze nie pomalowany.
.
Zagłówek materaca z koi, w ciagu dnia wyniesiony na kokpitową ławkę, wraz ze
zmrokiem zapomniany i pozostawiony, teraz przypadkiem kopnięty łukiem wylatuje za
burtę. nie mielismy nawet relingów. Przez chwile zapalił sie tym Ksieżycem na
szczycie fali, zanurkował w ciemna doline, mignął jeszcze przez moment na kolejnym
grzbiecie i na zawsze rozpłynął się w morzu.
Gdyby to był któryś z nas dwaj pozostali widzieliby go przez mniej niż dziesięć
sekund. Nawietrzny szot foka, zanim został wybrany, zawinął się na postawionym przy wancie
bosaku. Zanim go odplataliśmy minał dobry kwadrans.
Takie tam wspomnienia sprzed lat ponad trzydziestu. Byłem wczoraj w porcie w Helu.
Pustki, na razie w basenie jachtowym stoja kutry a y-bomy leżą na nabrzeżu. W głębi
portu stoi zółty jacht holenderski. Nie wiem na pewno, ale mysle, że mimo bandery on
bardziej miejscowy niz holenderski.
Ot, czasy...
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
Zagłówek materaca z koi, w ciagu dnia wyniesiony na kokpitową ławkę, wraz ze
zmrokiem zapomniany i pozostawiony, teraz przypadkiem kopnięty łukiem wylatuje za
burtę. nie mielismy nawet relingów. Przez chwile zapalił sie tym Ksieżycem na
szczycie fali, zanurkował w ciemna doline, mignął jeszcze przez moment na kolejnym
grzbiecie i na zawsze rozpłynął się w morzu.
Gdyby to był któryś z nas dwaj pozostali widzieliby go przez mniej niż dziesięć
sekund. Nawietrzny szot foka, zanim został wybrany, zawinął się na postawionym przy wancie
bosaku. Zanim go odplataliśmy minał dobry kwadrans.
Takie tam wspomnienia sprzed lat ponad trzydziestu. Byłem wczoraj w porcie w Helu.
Pustki, na razie w basenie jachtowym stoja kutry a y-bomy leżą na nabrzeżu. W głębi
portu stoi zółty jacht holenderski. Nie wiem na pewno, ale mysle, że mimo bandery on
bardziej miejscowy niz holenderski.
Ot, czasy...
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
pisze do Ciebie może w mało istotnej sprawie... odnośnie bandery do jachtu "Papaye".
"Papaye" pływa pod francuską banderą, wiem, bo to mój znajomy :)
Pozdrawiam,
Kasia Nadia Bławat
Drogi Jurku,
z całym szacunkiem dla pani Kasi Bławat, łódka na zdjęciu nosi banderę holenderską.
Fakt, że postawioną odwrotnie, obróconą o 180 stopni.
Tricolore zawinięta w ten sposób miałaby inne proporcje i krzyżujący się podział pomiędzy barwami.
W załączeniu powiększenie na flagsztok zdjęcia, które Ci przesłałem i drugie ujęcie, również flagsztok w powiększeniu.
Pozdrowienia dla wszystkich
Jarek Czyszek
___________________________
Uwaga gospodarza SSI. Fotografie otrzymałem, do komentarza wbić ich na razie nie ma technicznej możliwości. NavSim spróbuje dorobić taki wariant. Na razie jest, jak jest.
ja nadal będę się upierać przy banderze francuskiej.
Marek kupił "Papaye" we Francji, w La Rochelle ( LR na rufie).
Nie zmieniał bandery na holenderską, ani żadną inną :)
Holenderska flaga ma poziome pasy w kolejności od góry: niebieski, biały i czerwony :)
Francuska flaga pionowe pasy w kolejności od lewej: niebieski, biały i czerwony :)
Wzdłuż flagsztoku jest niebieski kolor pionowo. a za nim biały i czerwony, a ponieważ bandera jest spora to się tak układa.
I po rozmowie telefonicznej jesteśmy pewni razem z właścicielem, że na rufie powiewa bandera francuska, że nie wieszał holenderskiej, nie przewracał jej o 180 stopni jak piszę Pan Czyszek i nic przy niej nie robił :D
"Papaye" obecnie stoi w Jastarnii :)
Pozdrawiam,
Kasia Nadia Bławat
ostatnie zdanie na temat tej nieszczęsnej bandery.
Otóż, jak widać na przykładzie bandera na rufie jachtu nic nie znaczy i niczego nie pokazuje.
Otóż bowiem toczy się idiotyczny spór nie zahaczający nawet o meritum, które jest takie, że Polskie jachty
coraz częściej zamiast własnej, noszą na rufie rozmaite, mniej lub bardziej egzotyczne bandery.
Czy to jest dobrze, czy to jest źle?
Źle, bo generuje chociażby taką jak ta, wymianę poglądów.
Źle, bo ciekawe co by sobie o tej naszej wymianie poglądów pomyśleli Francuzi, a co Holendrzy a co znowu,
pozornie poza granicami sporu, Szwedzi i Belgowie?
Źle, bo kiedy wpłynąłem w zeszłym roku w strumień łódek wracających z biegu mistrzostw świata, to czym prędzej zwijałem
na rufie swoją taką egzotyczną, bo traf chciał, ze naprzeciwko płynął ponton trenerski z rozwianą banderą większą od
samego pontonu, postawioną na poręcznym maszcie flagowym a wyrażającą dumę z tego że to MY... własnie.
Na koniec ciekawostka, zdjęcie (którego Jurek pewno tradycyjnie nie zamieści) kaszubskiej łodzi rybackiej pod flagą...
Australii. To akurat dowodzi tylko tego, że fraternizacja ludzi morza nie jest li tylko czczym frazesem.
Pozdrowienia Świąteczne
Jarek Czyszek