Mariusza Wiącka i jego żonę już poznaliście. Tak, tak - to ci, którzy zdezerterowali z Mazur. Ale na tym sprawa sie nie skończyła. Ojciec miał kasę, a synek chętkę. I w taki sposób Michaś wyruszył na Bałtyk. No, powiedzmy był to na razie rejsik dookoła Rugii. Apetyt rośnie w trakcie jedzenia. W tym wszystkim tylko taka jedna sprawka mi się nie podoba. Taki mały rusycyzm, którego ja bym w obecności ojca nie odważył się użyć.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
____________
Wyprawa Michała na Rugię
Michał w zasadzie to od maleńkości był oswajany z jachtem. W pierwszy mazurski rejs wypłynął jak miał niecałe cztery lata. Czas mijał doświadczenie żeglarskie rosło, aż zakończyło się zdobyciem przez niego „kwitów na żeglarza słodkich wód”. Jakiekolwiek próby wypłynięcia na szersze wody niż Mazury czy Solina nie dochodziły do skutku, raz braku kasy (u starych), raz z powodu braku czasu już u studenta, (czyli dorabianie na wakacjach). W tym roku na początku kwietnia poproszono mnie o umieszczenie ogłoszenia na stronie internetowej klubu żeglarskiego z Mielca o wolnym miejscu na organizowanym rejsie dookoła Rugii. Termin świetny bo majowy długi weekend. Pytam się syna czy ma ochotę i czas, bo ja mam kasę. Tak w ciągu tygodnia zapadła decyzja Michał jedzie na szerokie wody zdobywać morskie doświadczenie – starzy finansują.
Rejs odbył się po dowództwem Bogdana Kiebzaka który był jego organizatorem i kapitanem jachtu Sun Oddysey. Załogę w liczbie sześciu osób stanowiły osoby z Mielca. Trzy bez żadnego doświadczenia żeglarskiego, dwie opływane na morzach jeden żeglarz szuwarowo bagienno solinski.
Michał Załoga
Michał na początku był lekko zdesperowany pytając czy to będzie rejs „light’owy”, czy hardcore”owy, ale dzielnie nadrabiał miną. Pojechali w piątek 28 kwietnia, słuch po nich zaginął, bo komórkę adept pływania morskiego wyłączył. Czekaliśmy z niepokojem na wieści z morza, a tu cisza jak w kościele po śmierci organisty. Minął tydzień, ekipa wróciła. Załogant został dostarczony do Mielca w całości i zadowolony. Na pytanie rodziny i żeglujących braci odpowiedział krótko „zajebiście”. Na tym się relacja zakończyła. Na resztę pytań odpowiadał chętnie aczkolwiek bardzo zwięźle: no, tak, jasne, kiwało, fajnie.
Czytając komentarze pod relacjami z rejsu dużo jest pytań o koszty. Nie byłem organizatorem imprezy to nie wiem jakie są koszty całkowite, mogę napisać ile mnie to skubnęło po rodzinnej skarbonce Koszt koji 530 zł, „kasa okrętowa” 100 zł kieszonkowe na drobne wydatki to 50 Euro.
Z kronikarskiego obowiązku odnotuję rejs odbył się ze Stralsundu. Łódka klasy Sun Oddysey, liczba osób załogi 6, Kapitan i organizator rejsu Bogdan Kiebzak.
Skipper Jacht
Parę luźnych uwag będących wynikiem obserwacji z rejsu późniejszego do Flensburga i tego którego opisuję obecnie. Ja uprawiając przez lata pływanie po kanałach i zaroślach byłem przekonany że morze to jest wyższy stopień wtajemniczenia. Różnica pomiędzy rekreacyjnym pływaniem po Solinie a po morzu jest taka jak między wyjściem na Giewont, a na Mount Everest. Przyczyn takiego, a nie innego mojego podejścia do tematu jest wysoce formalno hierachiczny system stopni żeglarskich jaki w Polsce obowiązuje. Nie można szkolić się pod okiem bardziej doświadczonego skippera, który przekazuje wiedzę. To znaczy się można tylko to nic formalnie nie daje….
. Tekst i zdjęcia M&M Wiącek
PS nie jest to opis rejsu tylko moja obserwacja z boku.
______________________
Drogi Don Jorge!
Czasy się zmieniają i język potoczny również - nabiera cech podwórkowo-rynsztokowych. Młodzi ludzie nie zawsze zdaja sobie sprawę ze znaczenia słów, których używają a to konkretne pochodzi od 'starosłowiańskiego' "za.....ć" co w wulgarnym jezyku znaczy ni mniej ni więcej tylko "zabić". W "moich" czasach możnaby ojcu odpowiedzieć "zabójczo" - znaczenie to samo, a ciężar trochę mniejszy i nawet wszystkie stare ciotki wokół by przeżyły take okreslenie, chociaż... by go nie pochwaliły.
Nie jestem święty i słowem uznanym ogólnie za obelżywe posługiwać sie umiem, aczkolwiek uważam, iż jest na to czas i miejsce, a w opisanym przypadku użyte chyba było nieco pochopnie... więc razi.
Robert :-)
PS: Zauważyłeś, że na amerykańskich filmach ostatnio strasznie przedrzeźniają braci Kaczyńskich???? Cały prawie czas gadają: "kwa... kwa...kfa...kfa ..." - to też symptom nowej "kultury"...
Wiesz Robercie, bardzo dawno temu, gdy miałem ok. 15 lat, lubiałem na "Pionierku" słuchać radiostacji amatorskich. Między innymi bardzo wyróżniał się czystym i wyraźnym nadawaniem SP2CC "z naszego kochanego Wybrzeża" - jak zaznaczał. Był to nestor polskich radiowców, zaczynał jeszcze w latach dwudziestych. Pewien młody radioamator, zachwycony parametrami jego nadajnika, powiedział, że "cholernie dobrze go słychać". Dostał za to cały wykład na temat, czym jest czystość polskiego języka, o kulturze wypowiedzi w eterze. Wyobraź sobie, że ten młody człowiek gorąco przepraszał, że takie słowo wymsknęło mu się pod wrażeniem usłyszenia takiego nadajnika. Fakt, nie wiem jak to było możliwe, ale słyszałem go lepiej i czyściej niż Warszawę.
Dotąd nie potrafię zapomnieć tego wydarzenia. Przypominam go sobie, gdy słyszę to, co zrobiły media z polskim językiem, jakie słownictwo dopuszczone jest w szkole, jakiego słownictwa używa idąca przede mną grupka ślicznych, młodych dziewcząt... Jestem chyba za stary, aby to zrozumieć.
Edward Zając
"Pewien młody radioamator, zachwycony parametrami jego nadajnika, powiedział, że "cholernie dobrze go słychać". Dostał za to cały wykład na temat, czym jest czystość polskiego języka, o kulturze wypowiedzi w eterze. Wyobraź sobie, że ten młody człowiek gorąco przepraszał, że takie słowo wymsknęło mu się pod wrażeniem usłyszenia takiego nadajnika."
Ano właśnie.... Gdyby dzisiaj wydarzyła się taka historia, to młody człowiek powiedziałby, że "za...ście słychać" i dziwiłby się, że ktokolwiek ma do niego o to pretensje, ewentualnie powiedziałby pouczającemu: "Dobra, stary, nie pi.....ol."
Winę za takie zachowania ponosimy my wszyscy, głównie rodzice, którzy w podobny sposób wyrażają sie przy swoich dzieciach, a potem nie są w stanie wyegzekwować czystości ich języka. Czasem na swoich spacerach w okolice rezerwatu Jezioro Kiełpińskie (i nie tylko tam!!!) słyszę takie rozmowy piknikujących wspólnie trzech pokoleń - babcie i dziadkowie w ten sposób rozmawiają ze swoimi synami, córkami i wnukami.... Przykład idzie z góry, więc trudno mieć pretensje do Michała z powyższego artykułu, że w ten sposób rozmawia z ojcem. Wie, że ojciec na to nie zareaguje, czyli akceptuje, a jeszcze puszcza ten tekst w świat poprzez witrynkę Dona Jorge'go na zasadzie - jakie to moje dziecko zdolne i k... rezolutne!
Przepraszam wszystkich, ale tak to odbieram... :-(
Robert
Zali wżdy język ewoluuje i to przez ostatnią dekadę medialnej inwazji w sposób "fotonowy"
Kultura masowa przez duże "K...wa" deprawuje i wyjaławia wręcz pandemicznie...:(
I co? I coraz więcej połaci "zachwaszczonej" młodzieży nie tylko językowo ale i mentalnie ( widać to wyrażnie na między innymi niemieckich ulicach)
Ale jest jeszcze młodzież, wrażliwa, ciekawa, ofiarna i kulturalna. To nie żart:)... naprawdę istnieją! Są już niestety w mniejszości (także niemieckiej;))
Przypomniał mi się pewien sposób wychowania oparty na sprawdzonych doświadczeniach starej herbartowskiej pedagogiki niemieckiej;))
Otóż pewien znajomy rybak z Wysp Fryzyjskich na moje pytanie (a było to w szczytowym okresie zachłystywania się w kraju "bezstresowym wychowaniem latorośli") jak wychowuje swoich kilku nastoletnich synów - rzekł:
- Johnii naturalnie bezstresowo!
- czyli jak , zapytałem (nie ukrywam z wielką ciekawością jak to ten dobry i prosty człowiek, który dostawał przez życie całe nieżle w kość może stosować takie nowatorskie metody pedagogiczne)
- ano bracie normalnie, jak mnie już nieżle wkurzą to im porządnie wp.... i nie mam stresu!!
Coś w tym anachronicznym sposobie przemawiania do młodego sumienia musi być ponadczasowe...;)). Mówie to jako emerytowany nauczyciel:))
"Wszystko płynie" - to my żeglarze wiemy najlepiej i czy to będzie po ortodromie czy loksodromie, to i tak cel jednaki...
Oby tylko nasza dziatwa chciała zapamiętać za Konfucjuszem, że: "Nie ma dobrego wiatru dla okrętu ,który nie zna portu swojego przeznaczenia"...
To są proste prawdy ale czy dla nowej generacji nie za proste...
Pozdrawiam
Johann
A czy "długodystansowy efekt"? Ano chyba tak. W zeszłym roku gdy dane mi było go odwiedzić,nie skarżył się nadal "na ich zachowanie";))
A wnuki, które odwiedzają go z inicjatywy synów dosyć często, uwielbiają swojego dziadka i jego opowieści i marynistyczne zabawy jakie im serwuje.
Bo dobre wychowanie, to "dobry przykład, miłość i nic wiecej"...
Chociaż można i humorystycznie spłentować niczym w starochińskim przysłowiu : "Bij swoje dziecko raz dziennie. Jesli ty nie będziesz wiedział za co, ono będzie wiedziało...":)). Ale tych metod to bym stanowczo nie polecał...:))
Johann
Już kilka(naście) lat temu margines stał się normą (normalność to kwesja względna - zależy od większości) i praca nad naprawieniem tego stanu rzeczy jest imho syzyfowa (podobnie jak ze świadomością polityczną w naszym narodzie, wyperswadowaniem zbędności patentów w oczach opinii społecznej "bo bez tego się potopiom" czy leczeniem dysortografii - wystarczy załatwić papier i można bezkarnie "ktura"-ć i "urzywa"ć sobie na forach i o zgrozo) na maturze... a jeśli jej się nie zda to co? i tak będzie dyplom)
Pozdrawiam, bardzo smutno (faktu że czuję się tym marginesem - co to mu jeszcze zależy)
Ammiszaddaj
Pawle,
"Winę za takie zachowania ponosimy my wszyscy, głównie rodzice," - tak napisałem, bo tak uważam. Rodzice mają największy wpływ na swoje dzieci, a jeśli nie mają, to znaczy, że gdzieś na wstępie zmarnowali tę szansę.... woleli skupić się na robieniu kasy, "swoich ważnych" sprawach, niż na wychowaniu dzieci, a teraz one im to, z nawiązką, zwrócą....
Sam jestem ojcem 22 letniej córki. (DLA JOHANNA INFORMACJA : NIGDY JEJ NIE BIŁEM I NIE PODZIELAM TEGO TYPU METOD WYCHOWAWCZYCH!!! - chociaż przyznaję, ze mogą być czasem skuteczne) i staralem sie zawsze uzyskać z nia kontakt. Rozmawiamy sobie swobodnie i pewne sprawy z życia wzięte określane w rozmowie bywają soczyście i "po imieniu" (te, które nas wzajemnie bulwersują, przerażają itd. itp.), ale staramy się nie dopuszczać do przechodzenia tego typu słów do języka codziennego i tego pilnujemy wzajemnie, bo nie chcemy zniżać się do rynsztokowego poziomu zezwalając sobie wzajem na takie zachowania. Jak już też pisałem - święty nie jestem i słowa te wszystkie dobrze znam i użyć potrafię (długo i bez powtórzeń), ale staram się znaleźć dla nich czas i miejsce i o to proszę też swoje (dorosłe już) dziecko. Nie znaczy to, że nigdy nie popełniłem żadnych błędów wychowawczych i że czasem też nie przesadziliśmy w naszych wzajemnych rozmowach, ale staramy się stale nad tym pracować, bo to możemy (na szczęście!) wciąż wspólnie zrobić - a nie przechodzić nad tym "do porządku"...
Robert
I pomimo dobrego wychowania, i tego że rodzice nigdy mnie nie zaniedbywali uważam, to co uważam. Dziecko bardzo szybko trafia do szkoły/zerówki czasem do przedszkola i spędza tam dużo czasu. Spędza rónież dużo czasu poza domem, bawiąc się ze swoimi znajomymi... I właśnie wtedy następuje kształtowanie charakteru, kultury itp. Z domu wynosi się podstawy, jednak jakby się rodzice nie starali, chociażby dawali najlepszy przykład i "stawali na żęsach" przyjdzie kiedyś dzień, kiedy dziecko będzie wybierało - między takim zachowaniem jakie jest w domu, a takim jakie przedstawia świat zewnętrzny. A czy jest dziecko, które lubi być wyrzutkiem, samo we wrogim otoczeniu, "inne" "dziwadło"...? Nie, jestem przekonany że większość wybierze pośrednie rozwiązanie - w domu "grzecznie i układnie", wśród kolegów "światowe", żeby nie zostać napiętnowanym "innością"...
Rodzice mają największy wpływ na podstawy wychowania, ale ostateczny kształt wychowanka nie leży w ich mocy.
Pozdrawiam
Ammiszaddaj
Pawle,
Masz wiele racji w tym co piszesz, ale pragnę Ci zwrócić uwagę, że te dzieci, z którymi spotyka się młody człowiek poza domem są -DZIEĆMI jakichś RODZICÓW, bo naturalne sieroty stanowią niewielki odsetek populacji... Oczywiście dobrze wiem co to są młodzieżowe subkultury, wpływ środowiska i grupy rówieśniczej, ale błąd zawsze jest gdzieś na początku w domu rodzinnym, który też przecież podlega wpływom całego społeczeństwa i środowiska... Jasne, że nie żyjemy w próżni i ulegamy wpływom, ale dom rodzinny powinien dawać oparcie i jeśli tak nie jest - to "kicha"... To są skomplikowane sprawy, bo przecież wiadomo, że np. w rodzinach wielodzietnych bywają kłopoty z jednymi, a brak takowych z innymi dziećmi, a przecież można przyjąć, że rodzice zajmowali się wszystkimi jednakowo - okazuje się, że każde wymaga odmiennego podejścia, ale skąd ci rodzice mieliby o tym wiedzieć? Sprawa jest więc bardziej skomplikowana niż myślimy i tu nie rozwiążemy tego problemu. Starajmy się jednak pracować nad sobą i nad naszymi pociechami...
Dla przypomnienia: w "moich" czasach istniała na przykład bardzo niebezpieczna subkultura młodzieżowa pod nazwą "gitowcy" lub "git ludzie", którzy hołdowali zwyczajom i zasadom panującym w domach poprawczych i więzieniach... z tej grupy wyrosło sporo przestępców,... ale i trochę porządnych ludzi, którym z wiekiem przeszedł szpan na "ludzi z garownika". Rodzice oczywiście dowiadywali się o przynależności swoich dzieci do takiej grupy dopiero na komisariacie...
Robert
Pozdrawiam
Ammiszaddaj
Wszystko zależy od pirotytetów. Mnie to słowo nie bulwersuje choć ma zapewney pewien odcień wulgarności, ale przyjmuję jest to pewien slang młodzieżowy. Oddaje zapewne wyraz najwyższego zachwytu. Być może język nam się wulgaryzuje, ale przd kilkudziesięciu laty określenie facet dotyczyło mężczyzn i było uznawane za wylgarne, dzisiaj nikogo nie razi określenie factka.
pozostaję w głębokim szacunku.
M.W.
"Wszystko zależy od pirotytetów."
... no właśnie...
"Mnie to słowo nie bulwersuje (!!! tak właśnie myślałem !!!) choć ma zapewney pewien odcień wulgarności, ale przyjmuję jest to pewien slang młodzieżowy."
... zapewne pewien odcień wulgarności??? czy aby słowo "j.....ać" nie było wulgarnym określeniem stosunku seksualnego??? A pochodzace od niego "zaj....ć" ma nagle tylko mieć pewien odcień wulgarności??? Ach cóż to za eufemizmy!!! Jakie jeszcze ciekawe słowa z tego "slangu mlodzieżowego" Cię nie bulwersują???
Przechodząc nad wulgaryzmami w języku codziennym do porządku zezwalamy na ogólne schamienie. Nie ma demokracji pod tym wzgledem! Taki język jest niedopuszczalny nawet jesli cała polska młodzież go używa. Ustanawianie czegoś złego normą jest karygodne. Nie dziwmy się, ze oprócz języka wulgaryzują się i chamieją obyczaje. Jednych nie bulwersuje w ustach syna słowo "za....cie" a innych wyrzucanie śmieci za siebie, traktowanie całego otoczenia z pogardą, braku szacunku dla starszych (nagminnie widzi się nowy zwyczaj mlodzieżowy nieustepowania miejsca w tramwajach i autobusach, a rodzice na to przyzwalają, sami stoją obok swoich zmęczonych życiem pociech - niech sobie biedaczysko posiedzi!). Nie dziwmy się, że zachowania w żeglarstwie są karygodne, bo to MY wychowujemy swoje dzieci i one są tylko obrazem nas samych! Żeglarze to też MY i NASZE dzieci, więc są tacy jakimi ich stworzyliśmy... Hałasują po nocach robiąc w marinie libacje na pokładzie, cumują blokując cumy tych, którzy przycumowali wcześniej... sami dopiszcie sobie listę różnych innych żeglarskich uchybień etykiecie i przyzwoitości i nie dziwcie się skąd to się wzięło!
Mnie jednak bulwersuje...
Robert
No cóż, zapewne ojciec Michała, autor tego artykułu nie spodziewał się takiej reakcji czytających jego tekst... chociaż zapowiadał ją już delikatny komentarz właściciela tej wspaniałej witryny:
"W tym wszystkim tylko taka jedna sprawka mi się nie podoba. Taki mały rusycyzm, którego ja bym w obecności ojca nie odważył się użyć."
A z tego wszystkiego nie wspomnieliśmy o rejsie... Rejs jak rejs, powinno być takich setki, również wyruszających z naszych portów. Dobrze, że młodzież, także i ta nieopływana, miała okazję zasmakować nieco słonej wody - może połkną bakcyla?
Sprawą dla starszych znaną, a dla młodzieży "bajką o żelaznym wilku" byłaby dodatkowa informacja, że na te wody nie mieliśmy wstępu przez wiele lat, bo NRD miała tam swoje strategiczne bazy wojskowe i każdy obcy jacht, czy statek mógł zostać ostrzelany przez enerdowskie kanonierki... Poza tym, tam właśnie miał miejsce pierwszy, w historii polskiego powojennego żeglarstwa, wypadek śmiertelny. Eryk Hansen (brat świetnego architekta i profesora ASP w Warszawie) zginął właśnie podczas sztormu - z powodu "tajności" i "niedostepności" tych wód ...
Robert
PS: a wracając do głównego wątku dotychczasowych komentarzy: Mariuszu, szczerze wierzę, że Michał jest wartościowym chłopcem, ale nie życzę Ci aby następnym etapem pobłażania karygodnym zachowaniom, które Ciebie nie bulwersują, było - przy niedzielnym obiedzie matka pyta dzieci jak im smakuje - ZA.....CIE !!! - odpowiadają chórem milusińscy... Następnych etapów boję się przewidywać...
Myślę, że już (wreszcie) przyszła pora, aby sobie nawzajem ODPUŚCIĆ i się pojednać :-)))
Pozdrawiam serdecznie :-)))
Robert
Fakt, zeszliśmy na słownictwo, będące jednak składnikiem kultury, a więc i kultury żeglarskiej. Tutaj nastąpiły radykalne zmiany, które trudno mi zaakceptować.
A co do oceny rejsu - cóż, miła wycieczka morska, stanowiąca przyjemne zapoznanie się z tematem. Gdy następnym razem natrafi na gorszą pogodę, to będzie wiedział, że nie zawsze jest sztorm i deszcz. Trochę nietypowa dla naszych warunków jest mała ilość mil - ale tak pływa 99 % Niemców. Pozwala na to gęsta sieć marin, położonych co kilka czy kilkanaście mil. Wypływając z tamtego rejonu w czerwcu też każdą noc spędzałem w innej marinie, ale pokonywałem odległości wielokrotnie większe. Po prostu bardziej cieszyło mnie "zwiedzanie morza" niż lądowe atrakcje.
Mam nadzieję, że kiedyś na takie rejsy będzie można wypływać również z polskich portów, pod polską banderą.
Edward Zając
Zgadzam się z uwagami poprzedników dotyczacych słownictwa dzisiejszej młodzieży i nie tylko młodzieży. Myślę jednak, że może to lepiej, że Michał w ten sposób w obecności ojca wyrasził swój zachwyt po swoim pierwszym morskim rejsie. Niż miałby na swojej drodze spotkać dilera narkotyków i w podobny sposób wyrazić zachwyt ale tym razem w gronie swoich kolegów po pierwszym w życiu naćpaniu się.
Pozdrawiam Marian Janaś
Słownictwo się zmienia i musi się zmieniać. W przeciwnym wypadku językiem urzędowym byłaby łacina, a językiem "ulicy" dośc niezrozumiały dziś język :))))
Hasip
Słownictwo się zmienia i musi się zmieniać. W przeciwnym wypadku językiem urzędowym byłaby łacina, a językiem "ulicy" dośc niezrozumiały dziś język :))))
A dzisiaj językiem ulicy jest łacina... bo owe powszechnie stosowane słówka na "k" i "ch" to właśnie przecież z łaciny i to tej urzędowej, stosowanej przez kościół, w której nie wypadało użyć języka pospólstwa. Pospółstwo bardzo chetnie z biegiem lat owe słowa przejęło i ubarwiło bardzo dźwięcznym "rrrrrrr" w słówku na "k", ale ostanio słyszę często zamienione na tylnojęzykowe 'łłłł", które świadczy o dalszym schamieniu tego, pięknego kiedyś, makaronizmu....
Robert :-) ;-)