To się potwierdza w prawie każdej korespondencji - im dalej od morza - tym większy zapał do słonowodnego żeglowania. Mam dla Was krótką relację, powiedzmy lakoniczny raport z rejsu do Klaipedy i Liepaji. Jedno mnie niepokoi - ciągle słyszę o rejsach, które MUSZĄ się zmieścić w siedmiu dniach. Na tydzień to mozna wyczarterować jacht na Wdzydzach, czy Śniardwach. W żeglarstwie morskim sztywne ograniczanie czasu rejsu jest bardzo NIEBEZPIECZNE. Statystyki mówią (brytyjskie), że najwięcej wypadków zdarza się załogom które w poniedziałek MUSZĄ być w pracy. Na morzu nie ma sztywnych terminów. Pamiętajcie o tym. To się nazywa "prudencja". Nie na darmo kiedyś dziewczynom często nadawano to imię. Dziś roztropność już nie jest w takiej cenie. Szkoda.
Na zakończenie - czy możecie w komentarzu wyliczyć argumenty "dzięki" oraz "pomimo" (zob. pytanie ponizej). Straszniem ciekaw..
Gratuluję !
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_______________
Skipper
W małych miastach z dala od morza istnieje bardzo duża grupa entuzjastów żeglowania, nie tylko po Mazurach i Solinie. Chciałem przedstawić kolejny rejs morski jaki odbyli żeglarze w dużej większości z Mielca. Jeden tydzień na łódce klasy J-80 Alf. Rejs Puck – Hel – Lipawa – Kłajpeda – Hel – Puck.
1. Andrzej Żemontowski Radom Skipper:
2. Eugeniusz Bujak Mielec
3. Jarosław Cukla Mielec
4. Dominika Derwisz Kraków
5. Magdalena Jabłońska Kraków
6. Michał Pokrzewiński Radom
7. Bartłomiej Szostak Mielec
8. Waldemar Stec Kraków (ale Mielczanin z krwi i kości)
9. Jan Szwaja Kraków
10. Bogdan Żurek Mielec
Zaloga i fani Jacht w porcie macierzystym
Tydzień żeglugi, a uczestnicy chcieli by więcej – obowiązki zawodowe zapewne nie pozwoliły Rejs jak rejs, było trochę sztormów, portów. Nawiązano nowe przyjaźnie, poznano nowe „lokale”. Kto ma ochotę na pełniejszą relację może ją sobie oglądnąć na stronach http://www.orkan.powiat.mielec.pl
Zastanawia mnie czy takie rejsy planowane przed kominkiem w mroźne zimowe dni to jest dzięki działalności PZŻ, czy pomimo tej działalności. Podczas zakończenia sezonu w naszym mieleckim Klubie Żeglarskim omawialiśmy tegoroczne „wyczyny”. Planujemy połączyć siły zainteresowanych morskim pływaniem i zorganizować „duży rejs” jak to Don Jorge nazywa cruisingowy na dwa jachty trzy jachty. Cel Bornholm, albo Kopenhaga. Ograniczenie jest jedno - tydzień urlopu, i brak „pełnych” kapitanów w myśl „rozwiązań prawnych” obwiązujących w naszych polskich portach.
Mariusz Wiącek
________________________
Rejsy planujemy pomimo działalności pezetżetu, a dzięki jego działalności taki np. ALF, który w zamierzchłej epoce pływał po oceanach dzisiaj ma tylko klasę bałtycką...
Pezetżet ma swój udział w planowaniu rejsów swoich działaczy, a do moich planów lepiej aby się nie wtrącał (od tego aby go nieco poskromić są inne niż polska bandery!).
Don Jorge! Czy przekonałem Cię??? ;-)
Robert
Drogi Robercie, Drodzy Czytelnicy,
Ja ponownie przypominam, ze to ja jestem od podpuszczania, prowokacji i zadawania pytań :-) A moje poglady to znacie doskonale. Inna sprawa, ze nie są one już wiele warte. Mnie interesuje tylko Wasze widzenie żeglarstwa i Wasza ocena mechanizmów nim rządzącymi. Jachty klubowe wymierają. Jedna "Bawaria" gdyńskiej "Stali" tego nie zmieni. PZŻ jako czuły, troskliwy "opiekun" cruisingu też słabnie w oczach. To tylko kwestia czasu. Nowego czasu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
Pan Mateusz Kaczyński pisze, że z Ustki do Ronne (na Bornholmie) od dłuższego czasu pływa się bez problemu. Oczywiście, tak jest! Wystarczy, że jacht został dopuszczony do żeglugi pełnomorskiej, ma wyposażenie zgodne z Kartą Bezpieczeństwa i jest obsadzony przez załogę legitymującą się odpowiednimi patentami. Oczywiście - wyposażenie musi mieć aktualne atesty, bo np. jacht na drugi dzień po upływie ważności Karty traci wszelkie swoje walory i mógłby zatonąć zaraz po odbiciu od nabrzeża. A wystarczy pieczątka, aby odzyskał swoją dzielność morską.
Panie Mateuszu, mieszkam w Ustce. Jeśli bez przeszkód wypływam w dowolny rejs, nawet samotnie, to z powodu bandery innej niż polska. Ale koledzy na podobnych jachtach pod polską banderą nadal PROSZA o możliwość samotnego pływania, nadal ich jachty mają ograniczenia rejonu żeglugi i na Bornholm (legalnie) muszą płynąć okrężną drogą, przez Niemcy, Danię i Szwecję. Ale, jako sternicy jachtowi, mają prawo prowadzenia jachtów po całym Bałtyku. I w Ustawie nie pisze, że nie wolno im pływać samotnie.
Edward Zając
Witaj,
prawda jest taka, że za te trudności odpowiadają bezpośrednio Dyrektorzy Urządów Morskich (panowie: Królikowski, Piechota i Gawłowicz) przy zaangażowanym udziale panów z wydziałów bezpieczeństwa żeglugi (obejmuje inspekcje). Pośrednio odpowiada Ministerstwo Gospodarki Morskiej (personalnie p. Wiechecki), które winno prowadzić nadzór nad wydawanymi przepisami i w przypadku wad przepisy te uchylać oraz lecz tylko pośrenio inspektorzy PZŻ oraz niestety PRS jako lobbyści.
Za problemy np. motorowodniaków związane z nałożeniem niezgodnych przepisów lub żeglarzy związanych z patentami bezpośrednio odpowiada Minister Sportu (p. Lipiec), który ma delegację do wydania odpowiednich przepisów a wydał takie jakie wydał. PZŻ dba o interesy swoich członków i to jest zdrowa zasada a, że inni poddają się jego manipulacjom choć nie są do tego zmuszani(!) to oni ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność.
A jeśli chodzi o odpowiedź na podstawowe pytanie to wg mnie żeglarstwo rozwija się i dzięki PZŻ, bo sponsoruje sportowców, szkółki itp (oczywiście kosztem innych) ale również pomimo, bo trudno wytruć bakcyla. Nawet jeśli stosują trujące dawki przepisów to tylko mogą spowolnić ale nie zatrzymają! Ja osobiście stanowię dowód na rozwój "pomimo".
pozdrawiam
krzysztof klocek
ps. jak ktoś mi powie, że komunizm Polakom wciśnięto bagnetami bez cienia ich przyzwolenia i cichej akceptacji to gotowym wdać się w zażartą walkę (choć nie tych stronach:))
Nie mam nic przeciwko PZŻ, PRS i Urzędom Morskim - aby tylko one przestały czegoś ode mnie chcieć. Wyżej wypowiadał się przedstawiciel harcerskiego żeglarstwa. Bardzo dobrze, że istnieje coś takiego. Z przyjemnością patrzę na młodzież w "morskich" mundurkach i nawet nie razi mnie pewien dryl i dyscyplina. Im ten styl życia widocznie podoba się. Żałuję, że ustecki Harcerski Ośrodek Morski ma z morzem tyle wspólnego, że leży przy porcie i plaży. Atrakcyjne miejsce na obozy, ale ... jachty od wielu lat widziały tylko wodę deszczową. Ale to tak, przy okazji tematu.
Nie mam nic przeciwko osobom, które poddają się obowiązującym rygorom, prowadzą dzienniki, wyznaczają funkcje i gromadzą papierki. Mogą nawet nosić czapki z jajecznicą na daszku. Jednak nie chcę, aby mnie zmuszano do tego samego pod rygorem banicji pod inną banderę: albo się podporządkujesz, albo nie będzie ci wolno pływać pod biało - czerwoną! Stawianie własnych obywateli wobec takiego wyboru jest chwytem poniżej pasa - może nawet zdradą interesów narodowych.
Zupełnie nie na miejscu jest ostatni przypisek (ps) w poście p. Krzysztofa. Nie jest to miejsce na dyskusje polityczne, chociaż pewne zaszłości mają wpływ na obecną sytuację. To, że PZŻ jest opanowany przez określoną opcję polityczną, nie ma decydującego znaczenia. Liczy się, co ci ludzie obecnie robią. Natomiast minione lata, i te pół wieku i ostatnie kilkanaście lat, ma określony wpływ na wszystkich. Problem w tym, że niektórym zawsze przeszkadzały pęta i oni teraz poczuli się wolnymi - i chcą z tej wolności korzystać pod ojczystą banderą. I nie idzie tu o stówę za rejestrację i przegląd; wpłacimy ją w starostwie czy gminie, aby tylko była to jedyna formalność do załatwienia.
Edward Zając
Witam,
gwoli tylko wyjaśnienia w pełni podpisuję się pod twoimi zdaniami. Ja np. nie mam KB nie ze wyględu na tę "stówę" czy brak wyposażenia, czy konieczność przeglądu (mam CE i 10 lat z głowy wg DUM Gdynia). Po prostu chcę pływać pod biało czerwoną ale jeśli będzie to konieczne to w nawigacyjnej mam też trójkolorową (chyba tę samą pod którą ty pływasz). Ostatnie zdanie nie miało na celu wywołać dyskusji politycznej a jedynie ukazać, że niestety w społeczeństwie istnieje dosyć duży procent przyzwolenia i akceptacji na takie działanie władzy publicznej:( . A już zupełnie nie odnosi się to do PZŻ czy członków władz PZŻ, bo ta organizacja robi to na czym jej zależy i zrzeszają się w niej ludzie dobrowolnie. Obiektywnie trzeba też przyznać, że ustawodawca nie dał PZŻ jakichkolwiek uprawnień do stanowienia prawa tym bardziej niezgodnych z Konstytucją. Nie ważne czy kaganiec założy PZŻ na zlecenie ministra czy zrobi to urzędnik. Kaganiec nadal będzie kagańcem. Chciałem tylko podkreślić, że pełna wolność jednostki nie jest przez wszystkich Polaków akceptowana w równym stopniu a tym bardziej jeżeli obostrzenia dotyczą innych.
pozdrawiam
Krzysztof
Panie Krzysztofie, wygląda na to, że mamy podobne poglądy. Fakt, jest problemem, że część żeglarzy nie potrafi, czy nie chce, zrozumieć "przyjemniaczków". Co dziwniejsze, akceptują oni to, że Anglik czy Szwed może cieszyć się tą wolnością, ale u nas, w Polsce - to niemożliwe. Przypuszczam, że gdyby od następnego sezonu zniesiono wszelkie ograniczenia, to wielu nadal chodziło by od urzędu do urzędu, aby dostać potwierdzenie, że już im wolno, że mają prawo ...
Edward Zając
Ciekawe pytania: dlaczego? Sytuacja jest dziwna - zdecydowana większość żeglarzy jest za zrzuceniem kajdan, a mimo to nie mają możliwości realizacji swoich idei. A podobno mamy demokrację i większość ma rację ...
Ja widzę tutaj dwie sprawy. W PZŻ zrzeszone są kluby w których główną rolę grają starzy działacze. Oni są wybierani jako delegaci i to oni wybierają władze im przyjazne. Istnieje struktura OZŻ-tów, która może istnieć wyłącznie w obecnym systemie. Są też jachty klubowe, do prowadzenia których trzeba się wykazywać odpowiednim patentem. W sumie - jest to zorganizowana struktura, która na zmianach może dużo stracić.
Druga strona medalu to "przyjemniaczki". Chcą korzystać z wolności, ale nie potrafią działać wspólnie. Każdy z osobna jakoś tam się ustawia i załatwia - są przecież z reguły ludźmi przedsiębiorczymi, często na codzień mającymi do czynienia z biurokracją. Każdy więc w końcu wywalczy dla siebie jakiś zakres wolności i korzysta z niego. Brak jest poczucia konieczności zdobycia tych swobód dla wszystkich, ponieważ takie działanie zmusza do wejścia na tory biurokracji - czyli stworzenia wielkiej organizacji z etatowymi pracownikami. Wyobraźmy więc sobie, że do Gdańskiej Federacji Żeglarskiej zapisało się sto klubów z całej Polski, liczących kilkadziesiąt tysięcy członków. Taka organizacja mogłaby mieć decydujący wpływ na sprawy żeglarstwa turystycznego i nawet przejąć je od PZŻ-tu, któremu został by tylko sport.
Niby proste, ale czy jest możliwe, abyśmy dla osiągnięcia celu poświęcili trochę czasu i swojej wolności? Przecież być członkiem klubu, to już jakieś ograniczenie swobody.
Edward Zając
Obawiam sie, ze trafiasz w "dziesiatke" niestety. Zgaduje, ze hipotetyczna, alternatywna i utopijna "organizacja" mialaby za cel obrone interesow zeglarzy turystycznych, jesli nie walke o ich swobode....Z mojego punktu nie tyle widzenia, co patrzenia, to jest wlasnie najstraszniejsze; mieszkam w kraju, gdzie odpowiednik PZZ zajmuje sie tylko sportem i tymi, ktorzy zechcieli kupic licencje. Rejestracja, wyposazeniem i normami bezpieczenstwa zajmuje sie Urzad Morski ( Francja nie ma wystarczajaco duzo morza by istnialo odpowiednie Ministerstwo). Sprawami pomiarow i wymiarow zajmuja sie Celnicy. Wszystko kosztuje grosze i odbywa sie szybko i sprawnie - nikt nie musi nikogo bronic, nie trzeba z nikim walczyc. Dwie Europy??
Lukasz
Inaczej ze stopniami - akurat działamy w harcerskim retmanacie i staramy się zapewnić pływanie "młodziakom", których najczęściej nie stać na czartery za granicą (a znaleźć sponsora nie jest łatwo), dlatego dla świętego spokoju zbieramy karty i wystawiamy opinie z rejsów, aby móc bez problemów jeździć na jachtach pod polską banderą. I tylko po to - szykując się na wypady w odleglejsze zakątki Europy prywatnie gromadzę zaskórniaki na ISSA.
A co do samych rejsów (również Alfa): w ostatnich dwóch latach (2005 i 2006) wychodziliśmy w morze wiele razy. W żadnym przypadku nie mieliśmy kapitana (wystarczyli sternicy i jeden j.st.m). Poza tym patent sprawdzano tylko dwa razy ... na dodatek w Grecji, nie w Polsce.
Z tych wazniejszych wypadów:
- maj 2005: Puck - Hel - Kłajpeda - Liepaja - Puck na Alfie
- sierpień 2005: Gdańsk - Hel - Kłajpeda - Liepaja - Venstpils - Hel- Puck na Dunajcu (9 dni)
- wrzesień 2005: dwa lub trzy rejsy (nie pamiętam) na Aureusie na Bornholm i Christianso (każdy 7 dni)
- październik 2005: jeszcze raz wyjście na Bornholm (tym razem w celu ściągnięcia ze Svaneke naprawianego tam jachtu) (6 dni)
- kwiecień 2006: śnieżne przejście z Górek zachodnich do Szczecina na s/y Pere (obecnie Mojito) (6 dni)
- lipiec 2006: tydzień na Zawiszy (w ramach odpoczynku od normalnych jachtów)
- wrzesień 2006: wyprawa w cztery jachty (dwa Cartery 30 i dwa Elany 33) ze Szczecina do Kopenhagi, a potem na Bornholm, Christianso i z powrotem do Szczecina (7 dni)
- na koniec (już "prywatnie") pojechałem "poskiperzyć" na Cyklady (20 dni); nie mam jeszcze wiedzy, jak inni z kolegów zamknęli sezon
W przyszłym roku myślimy wyjść na Północne (pewnie zmieniając załogi). Pod uwagę bierzemy Alfa (ma być przygotowany na takie trasy w przyszłym sezonie). A jak nie Alf, to jakas inna dzielna jednostka (w każdym razie żadna Bavaria, szczególnie z ostatnich lat) - myślimy żeglować, a nie "uprawiać żeglarstwo".
Pozdrawiam ciepło
Piotr
Szanowny panie Piotrze proszę przeczytać statut. I moje pytanie brzmi dalej czy żeglarstwo w Polsce rozwija sie dzięki PZŻ i czy pomimo jego działalności.
Rozdział 2
CEL I ŚRODKI DZIAŁANIA
§ 7
Celem Związku jest z r z e s z a n i e klubów i stowarzyszeń żeglarskich, p o p i e r a n i e rozwoju żeglarstwa we wszystkich jego formach, r e p r e z e n t o w a n i e interesów stowarzyszonych w nim osób.
§ 8
Związek, z zachowaniem obowiązujących praw i przepisów, dla osiągnięcia swych celów:
1/ ustala niezbędne normy organizacyjne oraz przepisy sportowe, techniczne, szkoleniowe i bezpieczeństwa dla żeglarstwa,
2/ przedstawia władzom państwowym i samorządowym, oraz innym stowarzyszeniom i organizacjom społecznym, wnioski w sprawach popierania rozwoju żeglarstwa, pełni wobec nich funkcje fachowego organu doradczego oraz występuje do nich w sprawach żeglarzy zrzeszonych w Związku,
3/ popularyzuje dobre obyczaje żeglarskie,
4/ ustala związkowy kalendarz imprez,
5/ wyznacza reprezentację żeglarstwa polskiego na zawody międzynarodowe,
6/ przygotowuje - przy współpracy z Polskim Komitetem Olimpijskim - udział reprezentantów sportowego żeglarstwa polskiego w igrzyskach olimpijskich,
7/ przyznaje licencje sportowe i szkoleniowe,
8/ prowadzi szkolenia żeglarskie, organizuje regaty, obozy, pokazy, kursy, odczyty itp., przyczyniające się do realizacji celów Związku,
9/ może prowadzić obiekty obsługujące żeglarski i wodniacki ruch turystyczny,
10/ może prowadzić własne centralne ośrodki żeglarskie oraz nadawać taki status ośrodkom prowadzonym przez inne jednostki organizacyjne,
11/ reprezentuje żeglarstwo polskie w żeglarskich organizacjach międzynarodowych,
12/ popiera wszelkie formy działalności kulturalnej związanej z żeglarstwem,
13/ prowadzi działalność wydawniczą na potrzeby Związku i jego członków, a także inicjuje i popiera wydawanie czasopism i podręczników o tematyce żeglarskiej, oraz wszelkie inne formy popularyzacji żeglarstwa,
14/ szczególnie troszczy się i popiera rozwój żeglarstwa wśród młodzieży,
15/ prowadzi statystykę działalności żeglarskiej i analizuje jej wyniki,
16/ ułatwia organizowanie nowych stowarzyszeń żeglarskich,
17/ realizuje zadania - ze swego zakresu działania - zlecone przez administrację rządową i samorządową,
18/ prowadzi działania na rzecz ochrony środowiska naturalnego,
19/ rozstrzyga spory zgodnie wniesione pomiędzy zrzeszonymi stowarzyszeniami oraz jednostkami organizacyjnymi Związku,
20/ stosuje inne środki zmierzające do rozwoju i bezpiecznego uprawiania żeglarstwa w Polsce,
21/ organizuje sportowe współzawodnictwo profesjonalne.
Może powinienem użyć cudzysłowu - wtedy być może wyraźniej by było przeczytać, że... Związek na tyle mocno zajął się sobą, że wielokroć zapominamy o jego istnieniu...
Aby jednak nie popaść w skrajność: pewne zależności między Związkiem, a ZHP są od okresu przedwojennego i staramy się o tym pamiętać. Retmanat działający jako namiestnictwo (takie "ciało" doradcze dla drużyn jednej dzielnicy miasta, wspierające je kadrą, pomagające działać i znaleźć na to wszystko środki) przypominał sobie o tym co rok, opłacając składki klubowe - bo jest zarejestrowany jako Klub. Dzięki temu m.in. w ostatnich latach mogliśmy rejestrować i prowadzić kursy i egzaminy własnymi siłami (a działamy na zasadach wolontariatu, co dzieciakom na dobre wychodzi). Ale to tylko pragmatyzm - przy specyfice naszej działalności pewnie by się przydało oparcie w dużym "starszym bracie", z bogatą ofertą szkoleniową (nie mam na myśli patentów, tylko możliwości podnoszenia umiejętności w różnych dziedzinach), rejsową (szerszą, niż nasza), finansową (gdyby zdarzyło się popełnić jakiś ciekawy program dla młodzieży, który ten "starszy brat" by uznał, docenił i pomógł zebrać środki)... ale skoro tego nie ma... to sami staramy się wszystko przygotować, a o Związku przypominamy sobie przy składkach, albo przy rejestracji kursu... ostatnio tez przy dyskusji o nowym (już teraz obecnym) systemie stopni, który... wyszedł, jak wyszedł i pewnie niebawem znów wróci na łamy prasy. ;)
Pozdrawiam ciepło
Piotr
Przy planowaniu rejsów tych, czy owych temat PZŻ w moim środowisku w ogóle nie występuje - po prostu płyniemy. Czyli niejako ani nie "dzięki", ani "pomimo", tak, jakby PZŻ nie istniał.
...ano właśnie -sam sobie odpowiedziałeś!!! - planujesz rejs jakby pezetżet nie istniał czyli pomimo jego istnienia (wszak on ISTIEJE!!!), bo nie jest ci on do niczego potrzebny!!!
Robert
Może to się zmieni, jeśli pojawi się wreszcie w odpowiednich papierach państwowych uznanie dla zagranicznych certyfikatów kompetencji. Coś, co z pozoru będzie dotyczyło wyłącznie patentów, w praktyce doprowadzi do zwyczajnej gry rynkowej. Już mamy szkoły ISSA, kursy RYA itd. - przy uznaniu tych kwitów i aktywności wymienonych szkół (ona już jest ciekawa - miałem okazję doświadczyć jednego z kursów) PZŻ będzie musiał pomyśleć (trudne) ciepło i opiekuńczo (jeszcze trudniej) o "swoich owieczkach", aby nie zechciały przejść na sąsiednią halę. ;)
Pozdrawiam
Piotr
piotr Nowacki napisał:
"Związek (mniejsza, czy sportowy, czy szkoleniowy, jeden, czy kilka do wyboru) by się przydał, gdyby był realnym wsparciem... bo we własnym gronie... cóż, czasem wpada do głowy pomysł, którego obecnymi siłami nie jesteśmy w stanie jeszcze zrobić, a szkoda."
Problemem jest dzisiaj, że pezetżet wsparciem dla naszych inicjatyw NIE JEST! Wynika to stąd, że siłą rozpędu (?), pozostał (ostatnim - mam nadzieję...) pogrobowcem dawnego reżimu - działa tak jak przyzwyczaił się działać za czasów nieświętej pamięci komuny - jest dozorcą żeglarzy nakładając na nich różne restrykcje i wsparciem dla nich w żadnej mierze NIE JEST!
W krajach o długiej i nieprzerwanej tradycji demokratycznej i samorządowej ludzie (obywatele, żeglarze itd.) zrzeszają się sami w swoje związki, sami tworzą swoje organizacje, które mają za zadanie wspierać ich. Nikomu z nich nie przychodzi do głowy jakiś "super związek" uprzywilejowany bardziej od innych, który pełni rolę nadzorczą nad nimi i jest de facto częścią aparatu państwowego, bo to byłoby zaprzeczeniem samej idei samorzadności!
Jeżeli potrzebujesz wsparcia swoich inicjatyw, to zrzeszaj się swobodnie z ludźmi, którzy mają podobne plany, problemy, poglądy... a nie szukaj wsparcia w "super związku", którego działalność od 1989 roku możemy prawie w całości (stanowczo tak uważam) określić jako szkodliwą dla środowiska. Nic nie wskazuje na to, aby pezetżet nagle i w najbliższej przyszłości miał stać się organizacją jakiej rzeczywiście potrzebują żeglarze...
Robert
PS: "komuna" jest wciąż wśród nas, między innymi w naszej mentalności - wydaje się nam (niektórym z nas?), że ktoś, coś, jakieś gremium czy organizacja załatwi nasze sprawy, zdobędzie dla nas pieniądze, wesprze nasze działania, zachowa za nas pewien porządek rzeczy... takie myślenie jest właśnie wsparciem szkodliwej działalności pezetżetu i utwierdza jego działaczy w mniemaniu o potrzebie jego istnienia w dotychczasowym kształcie. Innym powodem kurczowego trzymania się pezetżetowych działaczy dotychczasowego sposobu działania jest obawa o utratę swojej władczej pozycji oraz posady (czytaj zysków)...
Drodzy czytelnicy,
wśród dużej grupy żaglarzy panuje przekonanie, że ten *** PZZ jest nikomu niepotrzebny. Uważam, że może nie samo szkolenie, ale weryfikacja umiejętność w formie egzaminu jest wskazana. To nie są ogromne pieniądze w porównaniu z kosztami rejsu. Może jestem za młody,ale tylko raz spotkałem się z opinią negatywną z rejsu. W myśl nowych przepisów można za przeproszeniem strugać ołówki i dostać bardzo bardzo duże uprawnienia - morsa. Jest ogromna grupa ludzi, która podchodzi do tematu rozsądnie, ale niestety spotykamy się z przykładami braku odpowiedzialności i głupoty.
Szukamy powodów do narzekania, ze na Bornholm nie wolno. Powszechnie jest wiadomo, że z Ustki do Ronne od dłuższego czasu problemów nie było. S/Y ALf jest w opłakanym stanie, czy ktoś ma odwagę ruszać nim się dalej? Jachty klubowe są zaniedbane bo nie ma entuzjastów, pasjonatów wśród młodych ludzi. Gówniarstwo woli zapłacić 50zł swojemu sternikowi na obozie na Mazurach niż posprzątać łódke na koniec. Przecież to nie ich kasa tylko rodziców.
Jak ktoś chce popłynąć na rejs i mieć fajną zabawę to popłynie i nie nawet gdyby PZZ chciał to mu w tym nie przeszkodzi. Jak ktoś chce mieć w nosie PZZ to moze poprosić kolegę liberała o wypisanie kilku opinii, nikt tego nie weryfikuje i będzie mieć high life - patent kojota i uprawnienia na wszystko.
Pozdrawiam serdecznie
Mateusz Kaczyński
Uważam jeżeli patenty są potrzebne to niech wydaje je administracja rządowa, a nie prywatna organizacja. Jeżeli rejestracje łodzi są potrzebne to niech zajmuje się tym odpowiedni urząd, a nie tak jak do tej pory Okręgowe Związki Żeglarskie.
Mariuszu,
Odpowiedziałem tylko w sprawie sygerowanego rzekomego nierealizowania swoich planów bo istnienie niefajna instytucja PZZ. W sprawie przeglądów zgadzam się z Tobą w 100%. Każdy bierze jacht taki jaki chce. Czy jednak można liczyć na to, że rynek wyeliminuje tych, którzy będą organizowali rejsy na niby dobrych jachtach?
Każdy akceptuje pewien poziom ryzyka. Czy chcę pływać taniej ale z większym ryzykiem że mogę mieć jacht po przejściach czy drożej, ale pewniej.
Na oszustów którzy kłamią że znają się na żegludze i "dorabiają" papiery, czy z drugiej strony czarterują jacht niezgodny z umową powinny być sprawnie działające sądy.
Rynek dostosuje się do oferty. Tanie pływanie klubowe, czy droższe komercyjne, może wolni strzelcy mający jeden dwa jachty. Nikt nie jest w stanie wiedzieć na pewno w jakim kierunku to może podryfować. Może przewidywać.
Spełnianie wymagań prawa wziętych z sufitu podraża koszty i powoduje to że ci zamożniejsi "emigrują" w poszukiwaniu czystych bezpiecznych jachtów.
Uważam, że może nie samo szkolenie, ale weryfikacja umiejętność w formie egzaminu jest wskazana.
Drogi Mateuszu wypływając z portu, a może należy powiedzieć od oddania cum, kładziez na jednej szali sowje i tych co Ci zaufali życie a na drugiej całą radość z żeglowania. Jeżeli brak Ci wiary we własne umiejętności i potrzebujesz potwierdzenia, że już "możesz" to proszę bardzo. Lecz jeżeli twierdzisz, że inni też muszą to wybacz "nie rozumiem". Może im wystarczą słowa ojca: płyń synu.
Jacek
A może by tak wkońcu przestać mysleć za innych? mówić im co jest dla nich najlepsze? czuć się za nich odpowiedzialnym?? może już skończmy z tym totalitaryzmem??
Może czas najwyższy aby ludzie brali sami odpowiedzialność za swoje życie??!!!
wiem wiem państwo ma zawsze racje i wie lepiej od tego "prostego, głupiego obywatela"!!! Może czas wyrosnąć z modelu "homo sovieticus" i zacząć brać odpowiedzialność samodzielnie za swoje życie, a nie kierować się uzbieranymi papierkami ??!!! może jak ludzie wkońcu przestaną wieżyć w to że jak im napisano na papierku, że coś umieją to tak jest, to będzie mniej róznych wypadków (nie tylko w żeglarstwie - raczej odniósł bym się do innych dziedzin życia).
Może wreszcie ludzie zaczną patrzeć na to co zrobiłem, czego się nauczyłem, jakie mam doświadczenie, a nie na to co mi "szacownym " jeden czy inny związek, urząd, klub etc. napisał na blankieciku nic nie wartym w rzeczywistości!!!!
Jak by tak zacząć wierzyć w siłę papierków to musiałbym stwierdzić, że jestem kosmonautą - lekarz jak zobaczył moje wyniki EKG powiedział mi że jestem himalaistą albo kosmonautą - tylko jakoś tak wyszło, że nie jestem ani jednym ani drugim!!! to co jest na papierze wcale nie musi obrazować rzeczywistości!!!!
Zacznijmy się zastanawiać co umiemy a nie co nam napisano!!!!
Pozdrawiam
"Uważam, że może nie samo szkolenie, ale weryfikacja umiejętność w formie egzaminu jest wskazana."
A nie jest egzaminem samodzielnie poprowadzić jacht,wypłynąć z jakiegoś portu i wrócić?
I to egzaminem,gdzie surowym egzaminatorem jest morze,a nie "specjalista od desek do krojenia".
Wróciłeś = zdałeś.Nie wróciłeś = oblałeś.
Jurek
Niegdyś, dawno temu, bezpośrednio z bałtyckiego rejsu zostałem na turnusie szkoleniowym na "morsa". Egzamin oblałem. Całe lato nie oglądałem jachtów i morza. We wrześniu ponownie pojechałem na egzamin i zdałem. Czy miałem większe umiejętności? Sądzę, że zadecydował przypadek - i to w obu wypadkach. Dlatego z perspektywy kilkudziesięciu lat dość sceptycznie odnoszę się do różnych dyplomów, patentów, orderów ...
Edward Zając
...Jak ktoś chce popłynąć na rejs i mieć fajną zabawę to popłynie i nie nawet gdyby PZZ chciał to mu w tym nie przeszkodzi. Jak ktoś chce mieć w nosie PZZ to moze poprosić kolegę liberała o wypisanie kilku opinii, nikt tego nie weryfikuje i będzie mieć high life - patent kojota i uprawnienia na wszystko. ...
No więc jednak jakby przeszkadza. Opinie od "liberała" tego faktu nie zmieniają. Jak długo w karcie bezpieczeństwa stopnie minimalnej załogi są wyraźnie wypisane, bez PZŻ-tu się nie obejdzie. Uważam, że patenty wydawane przez PZŻ powinny być potwierdzeniem kompetencji, jak te wydawane przez inne organizacje, a nie "prawem jazdy"
Stopy wody pod kilem!
Biały Wieloryb
(Marek Popiel)
http://whale.kompas.net.pl
Uważam, że PZŻ powinien zająć się organizowaniem szkoleń jak to robi np RYA a nie kasowaniem za wydawanie patentów i rejestracje śródlądowych łódek. Zanim się wybrałem na morze zrobiłem w CWM manewrówkę na morsa i korzystam dalej ze wszystkich dostępnych form szkolenia. Na morzu dobrze czuję odpowiedzialność za swoją załogę. Zaliczenie egzaminu nic tutaj nie zmieni. Tu nie liczy się papier ale "prudencja" i prawidziwe umiętności. Iluż kapitanów z dyplomami rozbiło łódki. PZŻ z organizacji egzekwującej powinien stać się organizacją wspomagającą. Wtedy będziemy mówić "nasz PZŻ".
W tej dyskusji miesza się wiele wątków, a "kwestia PZŻ" je trochę przykrywa. Kiedyś żeglowaliśmy "dzięki" PZŻ, bo takie były realia, to zaczęto zmieniać od czasu wypraw Ludojada i Ciska. Dziś możemy żeglowac "mimo" PŻŻ, lecz jest to rodzaj patologii. Z jednej ztrony istnieje jakis przepis państwowy, z drugiej państwo jest za słabe, żeby go egzekwować. Oczywiście: można kupić policjantowi dłuższą pałkę ale jest też druga droga: urealnic prawo!
Ktoś napisal w komentarzu, że podoba mu się nawet półwojskowy dryl, byleby tylko JEGO do tego nie zmuszano. I to jest chyba najlepsze podsumowanie: żadnego przymusu, żadnego monopolu. Zabrania się zabraniać!
Jest też inna kwestia: czy przez fakt posiadania dyplomu, patentu, certyfikatu ktoś staje się mądrzejszy, bezpieczniej żeglujący? To demagogiczny absurd. To ktoś kto stał się mądrzejszy może ew. ubiegać się o papierowe tego potwierdzenie - pytanie, czy instytucja potwierdzjąca trobi to WIARYGODNIE? Tu zniesienie monopolu może tylko pomóc.
Ale można odwrócić problem. Czy liberalizm oznacza, że żeglowac może osobnik niekompetentny? Otóz nie! To nie jest tak, że pływa się na własny rachunek. W razie czego ktoś naraża życie, zeby nas ratować. Ktoś inny nam zawierzył i dał się zabrać na łódkę na wymarzoną przygodę. A więc wbrew pomysłom niektórych PAPIER NIE ALE WIEDZA I UMIEJETNOŚCI TAK!
I łączy się z tym kwestia podniesiona pzrez Don Jorge: "ten tydzień". Co prawda dzisiejsze jachty mogą trochę więcej, prognozy są doskonalsze.. ale w pełni zgadzam się ż tym, że tydzień to niebezpiecznie krótki czas, skłaniający do popełnienia błędu. Może warto i o tym podyskutować! Myśłę, że gdybym był firmą czarterową, to na naszym wybrzeżu mialbym opory pzrez czarterowaniem na czas krótsszy niz 10 - 14 dni, no chyba ze ktoś planuje Gdyynia - Łeba i z powrotem...
W swoich wypowiedziach pominąłem kwestię czasu rejsu. Nie jest ważna ilość dni czarteru - ważne jest, aby mieć rezerwę czasową. Z analizy wypadków wynika, że często powodem nieszczęścia jest to, że ktoś MUSIAŁbyć gdzieś o określonym terminie. Dotyczy to nie tylko jachtów; również statki handlowe, dufne w moc maszyn i ponaglane terminami, lekceważą potęgę morskiego żywiołu. Płyną nie bacząc na fale oraz siłę i kierunek wiatru. Podobnie może być z czarterowymi jachtami: wynajmujący traktują rejs morski jak wczasy na lądzie i chcą, aby turnus zaczynał się i kończył w określonym miejscu i o określonej godzinie. I biada kapitanowi, który narazi armatora na straty związane z zapewnieniem noclegu kolejnej załodze lub pasażerom, czy nie dowiezie na czas ładunku.
Nie jest więc ważne, na ile dni wypływam - ważne jest abym, jeśli uznam to za wskazane, mógł zatrzymać się w porcie dzień czy dwa dłużej. W czerwcy przez tydzień czasu odwiedziłem sześć portów w trzech krajach. Gdy w Ystad złapała mnie mgła, to zostałem dzień dłużej. We wrześniu w ciągi 7 dni przepłynąłem trasę: Ustka, Gotlandia, Bornholm, Ustka. Wiedziałem jednak, że jeśli będzie trzeba, to mogę płynąć nawet dwa tygodnie. Miałem jeszcze jedną przewagę: płynąłem małym jachtem (21 stóp), no i nie groził mi bunt załogi - byłem sam na pokładzie.
Edward Zając
Jeszcze jedno, panie Andrzeju: pisze pan, że " w razie czego ktoś naraża życie, aby nas ratować". Ja to rozumię trochę inaczej: gdyby nie było sytuacji "w razie czego", to ci panowie musieli by sobie szukać innej pracy. Otrzymują wynagrodzenie nie za oglądanie telewizji w porcie, ale za to, że "w razie czego".... Nikt ich do takiej pracy nie zmuszał. To jest podobnie jak z wojskiem: nie płaci im się za wcinanie grochówki i chodzenie w mundurze, ale za to, że w razie czego nadstawią głowę. W USA nie ma masowych protestów, dopóki giną zawodowi żołnierze. Oni podpisując kontrakt zgodzili się na ryzyko, że kiedyś mogą być wysłani na wojnę. Ale ani żołnierzy, ani ratowników, nikt nie zmusza do wykonywania tego zawodu; zawsze mogą zrezygnować i szukać innej pracy, jak to zmuszonych jest robić wielu naszych rodaków.
Edward Zając
Panie Andrzeju. Mieszkam w małej Ustce i na codzień widzę statek ratowniczy. Są miesiące, że wypływa jedynie na ćwiczenia. Nie zdarzyło się chyba, aby jednocześnie miał dwa alarmy. Wystarczy zresztą policzyć, ile razy wychodzono do ratowania jachtów i jakie były tego powody. Zresztą - ilu ratowników zginęło w czasie akcji? Ja o takich wypadkach nie słyszałem.
Jeszcze jedna refleksja z rejsu. Płynąc po Zachodnim Bałtyku spotyka się setki jachtów, których załogę stanowi para emerytów. Żeglują oni całe lato od portu do portu, bez patentów, ale bezpiecznie. Po prostu nie spieszą się, pokonują krótkie odcinki między portami, czasem parę dni czekają na poprawę pogody czy sprzyjający wiatr. Taka żegluga - wyłącznie dla przyjemności. Myślę, że tutaj też tkwi jedna z przyczyn, że mimo setek tysięcy jachtów i braku patentów, ratownicy mają stosunkowo mało pracy.
Inna rzecz, że u nas każdy wypadek na jachcie traktowany jest jak wielka sensacja i przedstawiany jako powód istnienia ograniczeń w wolności żeglugi. Za naturalne uważa się, że co roku ginie wielu rowerzystów czy pieszych na chodnikach czy pasach. Natomiast śmierć w morzu nie jest traktowana jako przypadek, lecz jako jakaś sensacja. Ile osób wsiadając do samochodu zastanawia się, że codziennie kilku czy kilkunastu kierowców ginie?
Edward Zając
Pozwole sobie dorzucic, ze moim zdaniem kosztowny sprzet ratowniczy nie jest po to, by stal w porcie i ze regularne i obowiazkowe cwiczenia ekip ratowniczych niekoniecznie kosztuja wiecej niz realne akcje ratownicze, o bezcennej konfrontacji teorii z praktyka nie wspomne. Ten problem zostal szczegolowo omowiony po slawnej interwencji Australijczykow ratujacych rozbitkow Vendeeglobe Challenge ( I. Autissier....)
Samochody.....zdawalem na prawo jazdy w tym samym czasie co na sternika. Po kilku tygodniach kursu chyba wszyscy z mojej grupy uzyskali prawo do prowadzenia pojazdow do chyba 2,5 tony z predkoscia ponad 100 km/h po publicznych drogach ( z pasazerami...). O wynikach egzaminu na sternika regatowcow z czesto kilkunastoletnim i intensywnym stazem pisalem wyzej. Coz....auto wpisalo sie jakos w polska mentalnosc - " jachting" jeszcze nie.
Lukasz
Protestuję! To nie jest polska mentalność! To mentalność urzędnicza, niezwiązana z narodowością, jeśli już to raczej z historią zmieniających się ustrojów...
A co do samochodów: tak! Dlatego prawo jazdy jako dokument państwowy jest potrzebne, a patent żeglarski niekoniecznie. Ale umiejętności potrzebne sa zawsze, i tu i tu. Zdrowy rozsądek również.
Przyjmuje protest : ) Nie o "urzedniczosci" naszej mentalnosci pisalem, tylko o jej szczurzoladowosci.
Sprawy rzadko ida do przodu szybko i madrze, jesli stosunek ilosci petentow do urzednikow nie przekracza 1000:1. Ile jest w Polsce prywatnych "morskich" jachtow? Czy opinie publiczna wzrusza szykany, ktorych ofiarami jest drobny ulamek procenta Polakow, byc moze zreszta postrzeganych jako uprzywilejowani "jachtsmeni"?
Dlugo jeszcze nie bedziemy krajem, gdzie na jacht wsiada sie tak, jak na rower ,konia, sanki czy karuzele....Urzedom w to graj!
LUKASZ
Nawatkowalo sie rzeczywiscie....Napisales: PAPIER NIE ALE WIEDZA I UMIEJETNOŚCI TAK! I slusznie....Moim zdaniem najwazniejsza jest WYOBRAZNIA : w krajach szczesliwych bez stopni zeglarskich, "papier" zwykle skutecznie zastepuje powszechna i popularna tradycja i kultura morska, rozwinieta przez wieki praktyki opartej na oczywistym przekonaniu, ze morze jest normalnym miejscem dla wszelkiego rodzaju ludzkich aktywnosci. U nas jest troche inaczej....Stad byc moze zakorzeniona u naszych urzednikow - i nawet niektorych zeglarzy - -papieromania.
Wiedza i Umiejetnosci? Pod koniec lat 70-tych wymyslono by "sciganci" starujacy w regatach w klasach olimpijskich i przygotowawczych na morzu posiadali stopien sternika. Bralem udzial w egzaminie. Na trzydziestukilku doswiadczonych regatowcow ( w tym mistrzow i wicemistrzow Polski) zdala jedna osoba, zreszta po poprawce. Oczywiscie zorganizowano pospiesznie drugi termin w ktorym zdali wszyscy - inaczej regatowe wyniki WOZZ padlyby na pysk. Moral? Dodam dla ulatwienia: w owych czasach spedzalo sie na wodzie czasem do 8-u dlugich godzin na lodziach bez mozliwosci refowania zagli....Anegdota: kiedys wiatr przekroczyl 4°B. Asekurujace nas "okrety" MarWoj wykonaly regulaminowy zwrot i zwialy do portu, bo wedlug instrukcji wiekszej sily wiatru zdzierzyc nie powinny - OK Dinghy i 420 zostaly na morzu same...
Jestem za bezpatenciem. Uwazam, ze w skrajnych przypadkach posiadanie "stopnia" moze dac zludne i niebezpieczne przekonanie o posiadaniu "wiedzy i umiejetnosci". Z wyobrazni egzaminow sie nie zdaje...
"Opor materii" bedzie jednak silny...i obawiam sie wspomozony czesciowo przez samo srodowisko - nie tylko o stopnie zeglarskie wszak chodzi....o stopnie wtajemniczenia takze!
Lukasz
Sztywny termin trwania rejsu, a raczej sztywny termin powrotu jest częstym powodem wypadków - pisał o tym Adlard Coles, pisał też wcześniej Mautrice Griffith. Planowanie rejsu bez rezerwy czasowej jest nieodpowiedzialne, bo nie bierzemy pod uwagę czynników, na które nie mamy wpływu (przynajmniej: bezpośredniego) - oczywiście chodzi o pogodę, siłę wiatru... Zarówno możemy napotkać okresy ciszy, które mogą spowolnić nasz rejs jak i załamania pogody i sztormy. Każdy żeglarz, ten z patentem również, a kapitan jachtowy - w szczególności, wszystkie te sprawy dobrze zna - i jeśli nie planuje rejsu w odpowiednio elastyczny sposób (moim zdaniem) wykazuje się brakiem rozsądku i odpowiedzialności.... Nie jestem super doświadczonym i super opatentowanym żeglarzem, ale staram się planować elastycznie, uzależniając trasę i terminy nawet swoich rejsów zatokowych czy śródlądowych, bo wydaje mi się to naturalne. Tym bardziej będę tak robił na morzu.
Robert
PS: Współczesna cywilizacja wymusza na nas często zachowania, które ignorują istnienie obiektywnego świata natury, który nie podlega naszemu "widzimisię". Musimy płynąć w rejs wtedy kiedy mamy urlop, a gdy w tym czasie wypadnie pogoda nieodpowiednia.... tym gorzej dla pogody... Nie potrafimy i nie możemy(?) działać zgodnie z naturalnymi rytmami, tak jak żyli ludzie pierwotni i nie zdajemy sobie sprawy z tego, że działamy wbrew swojej prawdziwej naturze... bo tych praw, na dłuższą metę, ignorować się nie da!
Oczywiście nie tylko czas ale również i trasa rejsu powinny podlegać korektom w zależności od zmiany warunków (nie ma przecież sensu, a czasem i możliwości, piłować pod wiatr kiedy się pływa w cruisingu z żonami i dziećmi...)
Robert
PS: dziwię się trochę, że to może podlegać dyskusji...
Właściwie nic dodać nic ująć... Ale myślę, że i tak warto o tym mówić. W ostatnich 20 latach technologia zmieniła żeglowanie - żagle i liny wytrzymują duuuużo więcej, pojawily sie niezawodne silniki, które umożliwiają dojście do portu schronienia lub dojechanie do celu na czas, technika nawigacyjna i latwość odbioru duzo bardziej wiarygodnych niż dawniej prognoz nie wymagają komentarza. Same łódki są bardziej wygodne, większe, wyższe, szersze...
Ale z drugiej stony - lekkośc konstrukcji oznacza mniejsza odporność np. urządzeń sterowych. Jachty czarterowe nie zawsze są należycie wyposażone i przygotowane. Dobra łączność poddaje prowadzącego i załogę presji firmy czarterowej i pracodawców. Osobnicy żeglujący siedem dni w roku nie zawsze są należycie przygotowani fizycznie i psychicznie, organizmy nie zdążą się w pełni adaptowac do morza, a już trzeba śpiesząc się wracać...
Nałóżmy na to katastrofalny stan części polskiego sprzętu i, być może, niski poziom szkolenia, dodajmy absurdy urzedniczoprawne.
A już zupełnie na końcu przypomnijmy o tych, którzy nie wiedza, ni epamiętają albo nie chcą wiedzieć, że "Bałtyk nie jest po kolana".
Wniosek: raz jeszcze powtórze - nie patent, nie przepis, a uczciwośc, wiedza i zdrowy rozsądek u wszystkich uczestników tego procederu - skipperów, załogantów, armatorów, firm czarterowych i... póki jeszcze ich mamym urzędników oraz "związkowców".
Andrzej Remiszewski napisał: "W ostatnich 20 latach technologia zmieniła żeglowanie - żagle i liny wytrzymują duuuużo więcej, pojawily sie niezawodne silniki, które umożliwiają dojście do portu schronienia lub dojechanie do celu na czas, technika nawigacyjna i latwość odbioru duzo bardziej wiarygodnych niż dawniej prognoz nie wymagają komentarza. Same łódki są bardziej wygodne, większe, wyższe, szersze..."
Możemy się spodziewać, że prędzej czy później wszystkie te technologiczne usprawnienia wyjdą nam BOKIEM!!! Uzależniamy się od technologii i zapominamy o tym kim jesteśmy..... wszystko poszło w maliny tzn. w technologię i ekonomię oraz ślepą wiarę, że te dwie sprawy zawiodą nas ku szczęściu, zbawieniu, czy czemu kto chce.... obawiam się że przebudzenie będzie.... z ręką w nocniku...
Robert