Mam dla Czytelników tegoż okienka kolejny artykuł dyskusyjny. Jakaś studentka prosiła "grupowiczów" o pomoc przy zbieraniu materiału do opracowania pod takim lub podobnym tytułem. Nie, nie jest to temat z gatunku "Słoń, a sprawa polska". Młodzi, którzy czytują wspominki kpt. Krzysztofa Jaworskiego ("Zeszyty Żeglarskie") domyślają się, że było trudno, bardzo trudno, ale tak naprawdę nigdy nie zrozumieją czasów, w których bronowano ... plaże. A co dopiero mówić o żeglowaniu.
Żeglarstwo w wolnej Polsce jest już inne takze dlatego, że uprawiają je zupełnie inni ludzie. Ludzie, którzy to ... lubią. Mozecie mi wierzyć lub nie, ale znacznej częsci uczestników rejsów morskich w czasach PRL-u zeglowanie zwyczajnie.... zwisało. Po prostu - był to jedyny sposób odbycia podróży za granicę. Nierzadko tylko w jednym kierunku. Tych ludzi już w żeglarstwie nie ma. Dziś kto ma interes wsiada do samochodu, autokaru, samolotu, na prom i jedzie gdzie chce. Kto z nich dzisiaj decydowałby się na takie niewygody, żyganie (pardon) i czas podróży ? Do tego tylko latem. A więc kto młodym dziś na nocnej nudnej wachcie opowie jak było ? To tylko malutki fragment całości. Temat jest na grubą, grubą książkę. Wąski wycinek podrzuca Wam Zbigniew Klimczak.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
PS. Dlaczego przestały nadchodzić korespondencje z opisami rejsów ?
___________________
Żeglarstwo a komunizm
Aczkolwiek uważam, że ostatnich polskich komunistów Stalin wystrzelał i powywieszał w 1937 r. postanowiłem zmierzyć się z tematem pod takim właśnie tytułem, nadanym zresztą przez Don Jorga. To epoka, która zaczęła się w 1945 r. i zakończyła się wraz z jego upadkiem. Po napisaniu powyższego zdania głęboko i na długo się zamyśliłem, bo mam nieodparte wrażenie, że dla żeglarzy trwa do dziś dnia. Ale wróćmy do tematu. Tak jak połowa Polaków wypowiada się z nostalgią o czasach PRL tak chyba opinia żeglarzy mieści się pomiędzy totalną negacją a głosami, że: można było żeglować za darmo, dając tylko pracę i czas, i że żeglarstwo było dostępne dla wszystkich. Kiedyś w necie przetoczyła się cała batalia z użyciem ostrej amunicji na temat roli klubów i jachtów klubowych, że to one zapewniały (zapewniają) równy dostęp wszystkim do tego drogiego „sportu”. To pomiędzy tymi skrajnymi poglądami mieści się ocena tamtych dni. Jak przystało na „subiektywną” witrynę, wszystko dalej ma wyłącznie subiektywny charakter.
Żeglarstwo jest pasją i chęcią zmierzenia się z morzem, wiatrem i własnymi słabościami, jest wyzwaniem. Wydaje mi się, że komunizm też stał się dla ówczesnych żeglarzy jeszcze jednym więcej wyzwaniem. Przeszkody jakie musieli pokonywać aby realizować swoje marzenia były czymś o wiele trudniejszym niż kłopoty z paszportami, klauzulami i całą „filozofią” reżimową. Kojarzenie komunizmu tylko z tymi jego przejawami jest śmieszne. Kłopoty z podróżowaniem mieli wszyscy Polacy a nie tylko żeglarze. Żeglarz aby ruszyć w świat musiał pokonać inne, niebotyczne wręcz przeszkody i dokonywali tego kolejno wszyscy, którzy na szlak ruszali. Towarzyszył temu. niebywały upór i poświęcenie w dążeniu do realizacji swoich marzeń i altruistyczna pomoc przyjaciół, rodzin, klubów, harcerzy. Biało - czerwona na Bałtyku pojawiła się tuż po zakończeniu wojny, chyba wskutek przeoczenia władz ale szybko ten „błąd” naprawiono i zapadła noc, która trwała do odwilży w 1956 r. To chyba najgorsza krzywda, jaką ten ustrój wyrządził polskiemu żeglarstwu. Małe otwarcie okna na świat po 1956 r. miało dość utylitarne przyczyny, w postaci potrzeby przygotowywania kadr dla floty handlowej i wojennej. Takie było zadanie powstających klubów Ligi Przyjaciół Żołnierza czy Wodnych Drużyn Harcerskich. Towarzyszy temu rozwój żeglarstwa akademickiego, który zaowocuje w niedalekiej przyszłości wspaniałymi sukcesami żeglarzy z komunistycznego kraju. Tę epokę otwiera zaplanowana z rozmachem wyprawa studentów do Ameryki na jachcie „Joseph Conrad”, popsuta całkowicie przez ramię państwa komunistycznego, czyli PZŻ. Słowa do studentów „albo płyniecie na te uroczystości albo nigdzie” do dziś dnia określiły miejsce i rolę związku, z założenia mającego bronić i reprezentować żeglarzy.
Ciężko znaleźć ślady udziału PZŻ w sukcesach polskich sławnych żeglarzy. Znajdziemy tam wiele: ale nie to. Z przykrością stwierdzam iż są natomiast dowody, że niektóre sukcesy odnoszono bez aprobaty lub nawet wbrew woli PZŻ. Tak czy siak „Joseph Conrad” był pierwszym polskim jachtem, po wojnie, na Atlantyku. Komunistyczna ręka Związku prześladowała jacht i załogę tak daleko od kraju, ponieważ jego trasa do Ameryki była ściśle zaplanowana przez Radę Kapitanów w Warszawie. Kapitanów, którzy sami nigdy na Atlantyku nie byli a wykonania rozkazu przez kapitana pilnowało dwóch zamustrowanych przedstawicieli Związku. Sami osądźcie, czy to komunizm czynił takie rzeczy czy też „brat bratu”? Te perypetie polskich żeglarzy z „Josepha Conrada” opisuję w „80 lat polskiego żeglarstwa”. ( Napisane w proteście przeciw utożsamianiu historii PZŻ z historią polskiego żeglarstwa. )
Po tym nieszczęsnym epizodzie historia rusza ostro do przodu. „Hermesem II” przez Atlantyk
I dalej cała lista wspaniałych wyczynów, tych co pokonali wszelkie trudności.„Chatką Puchatków” do Indii Zachodnich, najdłuższa w historii rejsów załogowych wyprawa „Śmiałego” do obu Ameryk, próby Przejścia Północno-Zachodniego przez jacht „Gedania” i kapitana Dariusza Boguckiego, wcześniej, w1959 r. jachtu „Witeź II” z czteroosobową załogą na pokładzie wyrusza w daleki rejs do Reykjawiku. Już tylko wymienię najważniejsze wyczyny polskich żeglarzy epoki komunizmu:
Leonid Teliga , Krzysztof Baranowski, wyprawy „Eurosa” na i wokół Islandii, Teresa Remiszewska, Krystyna Chojnowska - Listkiewicz.
Polskie drogi na Horn „Eurosa” , „Konstantego Maciejewicza”, wokół ziemskie regaty załogowe „Otago” i „Copernicusa” , „Zewu Morza”, rejs wokółziemski „Asteriasa”, wyprawy śląskich jachtów „Gwarek” i „Carbonia na Karaiby czy też „Karolinki” na Morze Śródziemne i Adriatyk. Potem była „Maria” kapitana Ludomira Mączki i „Miranda” z kapitanem Zbigniewem Puchalskim na wielkim kręgu oraz kapitan Henryk Jaskóła szykujący się do samotnego okrążenia kuli ziemskiej. Były wspaniałe rejsy do Japonii kapitana Andrzeja Urbańczyka, rzekomego zdrajcy, któremu PZŻ chciał zabronić używania polskiej bandery sportowej i nosił się z zamiarem odebrania mu patentu kapitańskiego. Były sukcesy następcy kapitana Siwca w regatach, Kazimierza Jaworskiego „Kuby”, śmiałe wyprawy harcerzy.
Lista osiągnięć polskich żeglarzy w epoce komunizmu jest imponująca. Jak więc zrozumieć, że w państwie totalitarnym, najeżonym przeszkodami na drodze ludzkich marzeń, tak wiele się dokonało? Moja diagnoza jest następująca - oto polscy żeglarze podjęli wyzwanie, jakie im postawiła nie natura a historia i walkę z komunizmem wygrali. Myślę a nawet jestem pewny, że to właśnie jest charakteryzuje hasło „Żeglarstwo a Komunizm”. Że wysokim kosztem, to już teraz nieważne. Wygrali, zrealizowali swoje i nasze marzenia i tylko to się liczy. Są też wstydliwe aspekty żeglarstwa w komunizmie. U schyłku epoki masowa turystyka handlowa do pobliskich krajów, alkohol i czasem burdy w portach, ucieczki przed opłatami portowymi, być może to właśnie jest jakiś dowód na paczenie charakterów przez złą ideologię? Nie wiem, innym to nie tylko nie zaszkodziło ale mobilizowało do walki. Jestem pewien, że dyskusja dotknie i tych zagadnień.
Na koniec chcę napisać jeszcze jedną istotną rzecz. Na początku zastanawiałem się, czy naprawdę w 1989 r. dla żeglarzy skończył się komunizm? Jak jest teraz każdy wie i każdy upatruje słusznie, że obecne zachowanie Związku, mentalność jego poniektórych działaczy jest rodem z tamtej właśnie epoki. Zestawienie tego o czym czytaliśmy wcześniej, pełnych heroizmu i etosu dokonań polskich żeglarzy z tym co się dzieje ostatnio na lądzie musi niepokoić ludzi myślących i trzeba zadać sobie pytanie, czy na naszym olbrzymim jachcie który nazywa się „Polskie Żeglarstwo” nie buszuje Jonasz?!
I najważniejsze, Oni komunizm pokonali. Czy jest szansa, w demokratycznym już państwie, na pokonanie w demokratyczny sposób tego reliktu przeszłości?
Zbigniew Klimczak
____________________
Ano nie wierze! Mam zupelnie inne wspomnienia ze swojego zeglowania w latach 70- i 80-dziesiatych. Fakt, ze w wiekszosci byly to rejsy krajowe (ale nie tylko) z ogladaniem Bornholmu, Gotlandii czy ciesnin dunskich wylacznie z pokladu. Okrutnie trudno bylo sie wyrwac na morze ze srodladzia i to nie ze wzgledu na utrudnienia formalne. Te dziesiatki godzin przepracowane przy remocie jachtow, zeby zalapac sie na krajowke na Macaju ... Widac mialem szczescie, ale jakos nie spotkalem tych, ktorym zeglarstwo zwisalo.
Marek
Fort Collins, Kolorado
Na początek: żeglarstwo w "minionym okresie" nie było za darmo, przynajmniej nie dla wszystkich. Owszem, niektórzy brali zaświadczenie o opłacie i fundusz socjalny wszystko im zwracał. Stąd wielu traktowało rejsy jak rodzaj wczasów.
"Zew Morza"; w 1968 roku, świeżo upieczony sternik jachtowy, wykupiłem dwa kolejne, wrześniowe rejsy z Trzebierzy - właśnie na "Zewie" pod Michalskim. Chciałem zaliczyć cały staż, aby w następnym roku zdawać na "morsa". Jest faktem, że milicja robiła każdemu kandydatowi na "klauzulę" dokładny wywiad w pracy i wśród sąsiadów, co bywało sensacją. Przy okazji: kto z młodych żeglarzy wie, co to była klauzula?
Wspaniałe wiatry sprawiły, że kpt. Michalski zaczął marzyć, że dotrzemy aż na Alandy. Nawet wspomniał o grzybobraniu na jednej z bezludnych wysepek. Jednak przy północnym cyplu Gotlandii dopadł nas wyż i po dwóch dniach upalnej, bezwietrznej pogody zawróciliśmy.
Po powrocie 3 czy 4 dni załapywałem się na rejsy po okolicach Trzebieży, no i znów "Zew". Końcówka września, więc nie było zbyt dużo ochotników na pływanie. Ekipa gwarancyjna z Mielca miała sprawdzić, jak sprawuje się ich "Leyland", ale oni nigdy nie pływali. Okazało się, że oprócz kapitana, pierwszego i bosmana, tylko ja mam staż morski. Awansowałem na "trzeciego". W załodze był też jeszcze jeden sternik jachtowy z Olsztyna, podobnie jak ja.
W Świnoujściu ekipa z GPK podejrzanie długo sprawdzała dokumenty. Zacząłem nawet kpić, że widocznie ktoś podpadł. Wezwali nas dwóch z Olsztyna. Okazało się, że podpis i pieczęć na naszych klauzulach nie jest taka, jak na wzorcu. Nie pomogły próby potwierdzenia klauzuli przez jakieś specjalne łącza ani argument, że przecież dopiero wróciłem z rejsu. Musieliśmy wracać do domu. Rejs też się nie odbył, a właściwie ograniczył się do Zalewu. Oczywiście, koszt rejsu został nam zwrócony przez OZŻ, który był winien tej pomyłki. W moim wypadku każdy rejs czy kurs to była wówczas równowartość miesięcznej pensji. Żeglarstwo nie dla wszystkich było tanie.
Edward Zając
Niewiele wiem na ten temat. Prawdopodobnie wiosną 1968 roku na "Zewie Morza" zamontowano marynizowaną wersję Leylanda autobusowego. Sprawował się dobrze, dodatkowo zasilając wielką komorę chodniczą. Jak mówił kpt. "Zewu" Zdzisław Michalski: wy płyniecie przez dwa tygodnie, a ja cały sezon - i nie pozwalał kupować konserw. W chłodni można było zmieścić nawet połówki świniaka ... Ekipa z Mielca miała płynąć w rejs zaczynający się ok.15 września. Mogę sądzić, że te 5-7 osób miało ten rejs również jako nagrodę za pracę przy "marynizowaniu" silnika.
Niestety, nie dysponuję zdjęciami ani bliższymi danymi ponieważ, jak napisałem, nasi dzielni WOP-iści zdjęli mnie z jachtu. W następnym roku znowu byłem w Trzebieży i dowiedziałem się, że "Zew" pływał z tą ekipą tylko po Zalewie.
Dziękuję za kontakt z rodzinnych okolic. Pochodzę z Tarnobrzegu i w Mielcu podobno jakąś rodzinę też mam. Ale to za daleko i zbyt sucho, więc tam nie jeżdżę.
Pozdrowienia
Edward Zając
Inny "kwiatek" z tamtego okresu: w początku lat siedemdziesiątych byłem instruktorem na obozie telewizyjnego "Latającego Holendra" w Gdyni. Wypłynęliśmy jachtami na "oślą łączkę" przy Basenie. Ale tam dalej fale były większe i młodzież prosiła ... Przekroczyłem wyznaczoną granicę o 5 kabli, jak stało na wręczonym mi mandacie na sporą sumę 300 złotych. Był wielki raban i szykowano już motorówkę pościgową...
Byliśmy z wizytą w Stoczni na bocznym wodowaniu. Opowiedziałem młodzieży jakie to atrakcyjne i widowiskowe zdarzenie. Szykowali te swoje Druchy i Smieny, które jednak zabrali im strażnicy na bramie stoczni. Na miejscu wiele osób filmowało i fotografowało, zarówno Polacy jak i przedstawiciele francuskiego armatora. I sprzęt mieli trochę lepszy niż te dzieciaki (10-15 lat).
Inny obrazek z lat siedemdziesiątych: nudzę się na kei akademickiej w Górkach. Jakiś facet proponuje wypad na Zatokę: przyjechała siostra z Krakowa i chce poznać żeglowanie po morzu. Mały jacht, nie pamiętam Nefryt czy Carina, dwóch morsów i dorosła dziewczyna. Okazało się, że bez książeczki żeglarskiej dziewczyna nie może wypłynąć. Dopiero po długich pertraktacjach zgodził się: tylko blisko wartowni i zaraz wracać. Ale dużego jachtu z liczną załogą i małym dzieckiem na Zatokę nie wypuścił ...
Czy można dziwić się, że część z nas ma dość radykalne poglądy, gdy tematem jest swobodne żeglowanie?
Edward Zając
Technikalia - pewnie to nieistotne, ale w morzu jak kto już nie może wytrzymać - to musi RZygać - inaczej napisać się o tym nie da...
Drogi Zbyszku, nie wiem czemu twój "wycinek" jest tak wąski. Dziwnie jednak mocno skupiasz się na nielicznych (wcale w porównaniu z żeglowaniem w innych krajach nie "imponujących") sukcesach tamtych czasów. Nie wspominasz niemal wcale o straconych dziesiątkach lat normalnego żeglowania, o setkach rejsów które się nie odbyły, o tysiącach żeglarzy którzy nigdy nie mieli szansy na jakikolwiek sukces. Cóż - taki widać Twój wybór...
Jedno pragnę sprostować - "Zew Morza" nie uczestniczył w swojej wokółziemskiej podróży w żadnych regatach. Jakoś tak dziwnie niewielu ten rejs popłynęło, jeszcze mniej do końca go odbyło, chyba się w tych parę osób na 32m szkunerze szukać musieli...
Sam "Zew" ciekawie skupia w sobie patologie tamtych czasów. Okoliczności zatonięcia tego żaglowca w parę lat później, jak też sposób rozdysponowania odszkodowania za jego stratę uzyskanego - to doprawdy ciekawy temat na ocenę roli związku w "rozwijaniu" polskiego żeglarstwa...
Ahoj
Jaromir
Jaromirze,
1. myślę, że Jerzy nie miał na myśli wszystkich, przecież i ja i on i wielu, wielu innych, w tamtych latach zaczynało. Wtrącam się, ponieważ ja też jedno zdanie poświęciłem takim postawom. I nie jest to z zasłyszenia ale a autopsji. Napewno nie były to zjawiska dominujące, choć z unikania płacenia byliśmy znani powszechnie. To z powodu Polaków przyjęto zasadę opłaty z góry.
2. ale ważniejsze- pytasz dlaczego tak wąsko potraktowałem temat.
Tam wśrodku jest odpowiedź częściowa, kiedy piszę, że oganiczenia paszportowe, okno na świat było zamknięte dla wszystkich a nie tylko dla żeglarzy. To, co się w tych czasach "nie wydarzyło" w życiorysach żeglarzy..ale i innych osób, obciąża w sposób ewidentny ustrój. Uznałem, że pisanie o oczywistych krzywdach nie ma sensu. Natomiast, na tle takiego czarnego obrazu tamtej epoki, chciałem skupić się na tym co się wydarzyło w żeglarstwie i postawić tezę, że żeglarstwo polskie jednak, w sumie, wygrało z komunizmem.
I n końcu, badź uprzejmy zwrócić uwagę, poruszm temat, czemu to my, z tamtymi doświadczeniami, nie możemy sobie poradzić z zniewoleniem, rodem z tamtego okresu? Ważniejsze jest dla mnie to co powinno się wydarzyć, rozprawy z przeszłoscią zostawiam nowej przewodniej sile.
Przykro mi z powodu błędu z "Zewem Morza, sorry dla wszystkich a mój osobisty korektor dostanie po premii.
Ahoj
Zbyszek
"...czemu to my, z tamtymi doświadczeniami, nie możemy sobie poradzić z zniewoleniem, rodem z tamtego okresu?"
Odpowiem cytatem z Vaclava Havla:
".....przyzwycziliśmy się do systemu totaliarnego i uznaliśmy go za fakt
nie dający się zmienić. W ten sposób podtrzymywaliśmy go przy życiu".
W polskim żeglowaniu wygląda mi na to, że oznaki zapominania o dawnych
przyzwyczajeniach objawiają się raczej nieśmiało, ciągle nieśmiało - mimo
zadziwiającego, kilkunastoletniego opóźnienia...
Ahoj
Jaromir
Jaromirze,
zapewne tak jest ale jest jeszcze kilka innych przyczyn, jeśli chodzi o żeglarzy współczesnych. Kiedyś otzrymałem opinię prawną w sprawie nieobowiązywania PZŻ KPA, w związku z permanentnym ich nie reagowaniam na pisma. Rady były dwie:
1. poskarżyć się do organu założycielskiego- ha ha! Każdą moją skargę posyłali do zaopiniowania na Chocimską.
2. druga rada- inicjatywa obywatelska, zebrac 100.000 podpisów i jazda do sejmu. Często pisze, że przyjemniaczków z rodzinami jest ponad milion, więc co znaczy głupie 100.000 ! Znaczy- bo nikt tego nie zbierze.
po drugie myślę, że rację miał ktoś kto kiedyś napisał, że żeglarze ( na ogół ludzie zasobni i ciężko pracujący), nie mają czasu na jakieś utarczki o kilkadziesiąt złotych. Nie przychodzi im do głowy, że tu chodzi o coś więcej niż te kilkadziesiąt zł. To jest własnie przyzwolenie na czynienie zła, bo nie jest takie dokuczliwe.Optymiści. Od 1989 r Związek bierze coraz więcej, bezkarnie. A ich arogancja w postaci totalnego wyniosłego milczenia na słowa już nie tylko krytyki ale i zwykłej porady życzliwych ludzi jest wręcz skandalem w gronie ludzi mieniących się żeglarzami. Kiedyś powiedzieć -żeglarz- to bylo to równoznaczne z etyczny, honorowy a teraz. Zeświniono to słowo w wydaniu Związku- władz Naczelnych. Prezes- uwikłany juz w dwa procesy sądowe, nawet nie pisnął na mój List Otwarty w sprawie złożenia rezygnacji. Pan Stosio kiedyś nawet powiedział, że jak się jakiś tam "klimek" pojawi to go wyrzuci. Ten "Klimek" to świadoma bezczelność bo moje nazwisko znał doskonale.
Zwróć uwagę na pozycję Związku w administarcji państwowej. Urzędasy ich słuchają. Dlatego marzy mi się ( i za to ciągle obrywam) żeby jakimś cudem w Związku zasiedli ludzie nowi, nowomyślący.
Nie mam patentu na mądrość ale tak sobie od dawna myślę, że jednak poradzić sobie z UM, Administracją, można, nie tyle wyłącznie, ale znacznie szybciej w sojuszu z Nowym Związkiem .Odnosze się z pełnym uznaniem do tego co KILKA osób czyni dotychczas ale widzę też inną drogę a raczej jej cień.
I nie przyjmuję do wiadomośći, że to jest niemożliwe, sf- tak mówiono też i myslano pzred rozpadem Wielkiego Brata i konsekwencjami tego.
wieczny optymista
Batiar
Moi znajomi namiętni żeglarze szuwarowo bagienni, chcieli mi w dyskusji tętnice przegryźć gdy powiedziałem coś o "bezprzepisie". To po morzu mają pływać ludzie bez uprawnień (czytaj morskiego prawa jazdy). Skończyła się dyskusja. Nie rozróżniają wymogów PRYWATNYCH jakie mają firmy czarterowe od przepisów prawa na straży których stoi bosman z całym poparciem urzędów morskich, i ministra Lipca.
"Moi znajomi namiętni żeglarze szuwarowo bagienni, chcieli mi w dyskusji tętnice przegryźć gdy powiedziałem coś o "bezprzepisie". To po morzu mają pływać ludzie bez uprawnień (czytaj morskiego prawa jazdy). "
Niestety, muszę się zgodzić z Mariuszem, bo (może nie w takiej gwałtownej postaci) spotkałem się z podobnymi reakcjami żeglarzy - "Patenty być muszą, bo zawsze były" i nikogo nie obchodzi, że w normalnych krajach NIE MA... KOMUNA (czy inny totalitaryzm) JEST W NAS !!!
Robert
Niestety to smutna prawda,Tylko jak dotrzeć do społeczeństwa,by prawda o żeglarstwie trafiła po strzechy.To szary obywatel powinien zobaczyć,działanie komunizmu w IV RP w najczystszej postaci.Media państwowe nie są zainteresowane stworzeniem cyklu programów,artykułów, gdzie możnaby naświetlić problem.Zresztą polecą do PZŻ dowiedzieć się jak to jest.Efekt jest wiadomy.Może media prywatne? W sumie żeglujących w tym kraju jest trochę.
W zimowe popołudnia,kazdy miłośnik wody i wiatru z przyjemnością obejrzy dobry program.Śródlądowcy też.Temat odpowiednio i czesto nagłaśniany staje się najpierw faktem medialnym a potem rzeczywistością.Naprawdę nikt z nas nie ma nikogo znajomego w TVN, Polsacie, National Geograhic i Bóg wie gdzie jeszcze.Tylko tak można wpływać na mentalność szerokiego odbiorcy.A dyskusje w wąskim gronie,takim jak to forum,p.r.z,inne fora żeglarskie,zwykle są traktowane jako ciekawostki,nie interesujące nikogo poza gronem dyskutantów.
Nikt nam nie pomoże, bo nie jesteśmy "elektoratem" wartym zainteresowania. Dopiero gdy żeglarstwem zajmie się poważny "biznes" to jest nadzieja na zamiany, które popierać będą me(N)dia bo jest szansa na nowe reklamy.
Jakiekolwiek inicjatywy obywatelskie ugrzęzną w sejmowych segregatorach nie wyjdą na światło dzienne. Na ministra Lipca też bym nie liczył.
Abstrahując (to mi się zawsze kojarzy...;)) od faktu, iż zimy z każdym rokiem u nas cieplejsze i sport ten uprawiać trza będzie na wyjazdach w Finlandii, to i tam oraz w innych krajach UE ,a i Rosji czegoś takiego jak uprawnienia do prowadzenia ślizgów lodowych (lodowe prawo jazdy) nie wprowadzono... U nas wydawałoby się ,że temat "uprawnień lodowych" przeszedł do historii ale to nieprawda...
PZŻ przygotowuje dla ministra nowy projekt do noweli ustawy o kulturze fizycznej (na razie pod pozorem nieobowiązkowych stopni związkowych) ale zew "nowe wróć!!!" jest czytelny bardzo...
Powrócą i egzaminy na stopnie morskie, powrócą i egzaminy na stopnie lodowe, a może z czasem i na deski windsurfingowe...:)))!!???
Argumenty o zagrożeniu jakie mogą stwarzać użytkownicy ślizgów na coraz rzadziej zamarzających , pustych akwenach (nie licząc zorganizowanych imprez sportowych kierujących się szczegółowymi regulacjami i zasadami) jakoś do mnie nie trafia, a jestem facet doświadczony i rozsądny jak ktoś zdążył już tu zauważyć...;)) Ale może się mylę i jest to tylko jakiś sposób na podratowanie finansowe upadających po obniżeniu cen za patenty i zmniejszeniu ilości obowiązkowych "uprawnień" okręgów...????
Dla zainteresowany rozbudowany program kursu, wymagań i egzaminu na patenty lodowe PZŻ wraz z załącznikami na maila otrzymany od znajomego z Warszawy .
Projekt pod najbliższą uchwałę prezydium zarządu PZŻ. Czy projekt był konsultowany ze "środowiskiem"??? ... A po co????
Potem forsowanie w sejmie...
Tym razem PZŻ jeszcze raz wygra...jestem o tym niestety przekonany biorąc pod uwagę lobbing na Urzędy Morskie, ministerstwo i posłów...:(((
Czy tak musi nadal być, że małe grono decyduje o zakresie wolności społeczeństwa? ....przypominam ,ze nie chodzi bynajmniej o Trybunał Sądu Najwyższego (który i tak musi działać w oparciu o ustawę zasadniczą...)
To jest dopiero inercja systemu i mentalności rodem z PRL...
Johann
johannfroese@vp.pl
P.S. Nie mogłem tego wkleić na stronkę niestety ale podeśle dla zainteresowanych "konsultacjami"...
Nadejdzie w końcu taka chwila, że kiedyś będą musieli wypchać sie tymi swoimi papierami...
Od nas zależy czy nasze dzieci nie będą mialy w sobie tej totalitarnej zarazy, bo my już do wolności w żeglarstwie i tym podobnym raczej nie doczekamy w wieku pozwalajacym na aktywne uczestnictwo...
Dzieci już są inne, swobodne i niezakażone, chrońmy je!
Robert
Mariuszu, piszesz "Uprawiający żeglarstwo crusingowe w Polsce są ludźmi czynu i zamożnymi". Jeśli będziemy przekonywać, że tak jest, to nici z szerokiego poparcia. Bo dla naprawdę zamożnych są luksusowe czartery na dowolnym akwenie, a i na własnym jachcie będą mieć nawet więcej, niż UM i PRS wymagają. Może kiedyś tak będzie ... ale obecnie dotyczy to nielicznych.
Gdy patrzę na jachty stojące w Ustce, to ich armatorami są to raczej pasjonaci, którzy często swój mały jachcik budowali przez wiele lat, lub odbudowywali z jakiegoś wraku, czy kupili stary jacht w cenie używanego samochodu. Sami je remontują, naprawiają stare żagle i wyposażają w to, na co ich stać.
Edward Zając
Żeglarstwo jest drogim hobby, na które trzeba zarobić. Ludzie z głębi Polski nie mają czasu aby "klepać" stary wrak i pływać. Owszem zdarzają się pasjonaci gnający 600 kilometrów, aby coś poskrobać przy łódce, ale to jest raczej wyjątek niż reguła. Większość ludzi chce mieć "Plug & Play" i nie ma co się dziwić. Próbowałem zainteresować tematem znajomych wolnościowych publicystów piszących od czasu do czasu czołowych opiniotwórczych tygodników na razie bez skutku. Podobne problemy mają miłośnicy lotnictwa. Ilość przepisów komplikujących im życie jest tak duża, a opłaty tak wielkie że rejestrują swoje "letadła" w Czechach.
To co spotyka żeglarzy jest regułą, a nie wyjątkiem. To nazywa się korporacjonizm, wąska grupa ma poważne obrywy z takiego stanu rzeczy i wszelkimi sposobami broni przywilejów jak się tylko da. Jednym z najwybitniejszych przykładów korporacjonizmu są zawody prawnicze. Jakakolwiek próba zmiany tego stanu rzeczy powoduje histeryczną reakcję i zmasowaną obronę Status Quo.
Nic dodać nic ująć... ale jednak skomentuję po swojemu:
Żeglarstwo zapaleńców samotnie "rzeźbiących" swoje łódki jest już raczej wyjątkiem. Coraz mniej również tych, którzy będą próbować zmieścić się pod polską banderą tylko dla niej samej... Przychodzi pora na czartery jachtów gotowych do żeglugi, stacjonujacych w marinach... zagranicznych...
Polskie przepisy są uwarunkowane zasadą korporacjonizmu - pezetżet, UMy, minsport i mintrans (skrótowce w duchu nowomowy zamierzone!) grają w jedną piłkę, bo usunięcie tworzonych przez nie barier odsunie ich od koryta, a raczej, zabierze im koryto...
W czasach komuny uzasadniano taką sytuację racją stanu socjalistycznego państwa czyli obroną strategicznych sojuszów z ZSRR i państwami Układu Warszawskiego w obronie Pokoju Światowego przed amerykańskim imperializmem i niemieckim rewizjonizmem. Do tego dochodziła argumentacja o porządku i bezpieczeństwie żeglarzy, ale nie była ona na pierwszym miejscu.
Dziś kiedy ideologiczne podstawy utrzymywania restrykcji upadły, ciężar przesunięto na bezpieczeństwo ruchu statków. Musi sie znaleźć jakiś powód aby żeglarstwo trzymać za ryj i doić z niego kasę i tego nie odpuścić do ostatniej kropli krwi (tak zachowują się istoty zagrożone odebraniem podstawowego źródła pożywienia - spróbujcie zabrać psu miskę z żarciem).
W latach najwiekszych przeszkód (1945-1989) żeglarstwo istniało tylko dzięki uporowi i determinacji najbardziej zaangażowanych żeglarzy - trudno to nazywać zwycięstwem żeglarstwa!. Dzisiaj nadal przeszkody (w złagodzonej formie) istnieją, a żeglowanie w Chorwacji czy Grecji, pod obcymi banderami trudno również nazwać sukcesem polskiego żeglarstwa... Ta sytuacja jest wciąż ze wszech miar nienormalna...
Tylko zdecydowany opór i akcje uświadamiające dają szanse na zmianę status quo. Musimy mieć świadomość, że tego nie da się zrobić w czasie krótszym niż kilka kadencji sejmu...
Robert
PS: Moim psom mogę swobodnie zabrać miskę z żarciem, bo na wstępie zostały określone zasady, wiedzą kto jest przewodnikiem stada...
...a poza tym chyba wiedzą, że miskę z żarciem oddam im spowrotem...
Mariuszu, gdy mieszka się kilkaset kilometrów od morza, to posiadanie własnego jachtu morskiego jest rzeczywiście problemem. Maszoperia też nie jest idealnym wyjściem. Pozostaje czarter i wielu mających na to wystarczającą kasę, wybiera taki sposób żeglowania.
Jednak znakomita większość jachtów pływających po morzu nie jest z wypożyczalni. Przynajmniej nie na Bałtyku. Niewiele portów odwiedziłem dotychczas, ale wszędzie zastawałem żeglarzy, którzy sami "klepali" przy własnych jachtach. Sądzę, że często nawet wówczas, gdy było ich stać na wynajęcie specjalisty. Nawet tam są żeglarze, którzy czerpią przyjemność z pracy przy własnej łódce. Potrafią też docenić tych, którzy sami budują czy remontują jachty.
Mały, używany jachcik morski można kupić za cenę 2-tygodniowego czarteru większej łódki. Tam jest to kwota przeciętnych, miesięcznych zarobków. Dlatego w Wendtorf, skąd wypływałem, prawie wszystkie spośród ponad 800 jachtów służą swoim właścicielom i ich znajomym, a nie wynajmowaniu.
I jeszcze moje subiektywne odczucie: wynajęty jacht to jak wynajęty pokój hotelowy - nie łączy mnie z nim więź uczuciowa. Może to sentymentalne, ale nie chcę na jachcie czuć się jak gość hotelowy ...
Edward Zając
Edwardzie,
Z tych samych powodów, które przytaczasz miałem swoje własne, niepowtarzalne (pomimo iż budowane czasem według powtarzalnej dokumentacji) łódki - tylko śródlądowe - jak dotąd. Z tych samych powodów przymierzam się, coraz usilniej, do bardziej słonowodnej jednostki... Własna łódka ma tę jedyną zaletę, która przewyższa inne - JEST MOJA WŁASNA! Mogę więc przy niej pracować nawet jeśli już prawie umieram ze zmęczenia, mogę wydać na nią nawet ostatnią złotówkę... Też nie chcę czuć się na łódce jak gość hotelowy. Moje łódki były bardzo skromne, ale były dla mnie prawdziwymi jachtami - i już.
Czasy są jednak takie, że coraz więcej żeglarzy korzysta z czarteru, a jak to już wielokrotnie tu napisano, skłaniają się ku takiemu rozwiązaniu z bardzo wielu powodów...
Pozdrawiam :-)
Robert
Zebranie 100 tyś podpisów pod ustawą oznacza jedynie, że można złożyć projekt do laski marszałkowskiej. Dalej idzie normalnym tokiem. Wiem jedynie o dwóch takich akcjach - żaden z projektów nie przeszedł.
Innym wariantem, łatwiejszym moim zdaniem, jest zebranie 15 podpisów posłów pod projektem.
Hasip
Zbyszku, wspominasz o unikaniu opłat portowych przez polskie jachty. Mnie się to nie zdarzyło, bo pływałem tylko w rejsach krajowych. Jednak Twoja wypowiedź zastanowiła mnie. Nie wiem, ile wówczas płacono za postój w marinie. Mnie w tym roku zdarzyło się zapłacić nawet 18 euro (Ystad).
W latach 70-tych częst była to równowartość miesięcznej pensji, a wielu zarabiało mniej. Czy można wyobrazić sobie, że obecnie za dobę postoju zapłacimy miesięczną pensję? Trudno mi sobie wyobrazić, abym zdecydował się na taki wydatek. Może zrobiłbym kółko w basenie i wypłynął, a może poprosiłbym o możliwość bezpłatnego postoju przez kilka godzin?
A przy okazji: teraz też słyszę w opowiadaniach, że niektórzy po wpłynięciu do obcego portu zaraz pytają, kiedy przychodzi bosman po opłatę. Pytają, aby umknąć przed jego przyjściem. I nie są to odosobnione przypadki ...
Edward Zając
Edwardzie, zgadza się z tym co dzisiaj, niestety. Za krótki postój na ogół nic nie biorą. Piszesz 18 euro! W Chorwacji czy w Grecji ( gdzie jest prawdziwa marina, czyli tylko Olimpijska) oplata wynosi 35 euro dla jachtu 10 m.
Zacytuję to co usłyszałem kiedyś, przed laty, w Chorwacji od Chorwata; ne mam novace, stoim kuce.
Nie mam pieniędzy siedzę w domu! Coś w tym jest. Ale, ze to dl nas klopot, zgadzam się. Mamy UE ale nie ich pieniądze.
pozdrawiam
Zbyszek
Natomiast, na tle takiego czarnego obrazu tamtej epoki, chciałem skupić się na tym co się wydarzyło w żeglarstwie i postawić tezę, że żeglarstwo polskie jednak, w sumie, wygrało z komunizmem.
W tym kontekście, to jako społeczeństwo wygralismy - w końcu udało się przeżyć i nadal mówimy w języku ojczystym.
Teraz serio - mam kilka książęk opisujących żeglarstwo epoki - wszystkie wyczyny doby komunizmu mogły by się zmieścić w jednym sezonie dzisiejszym (no może poza pewnymi startami w regatach).
Żeglarstwo wtedy było takie jak i reszta w kraju - biedne, siermiężne, z nadęciem, ściśle kontrolowane i reglamentowane. Nie umniejsza to ludziom, którzy owe wyczyny dokonali, ale w zestawieniu z wyczynami innych żeglarzy z innych krajów wygląda dość skromnie.
Porównanie tamtejszego żeglarstwa do żeglarstwa w krajach wolnych przypomina mi wątek z jednej z książek - syn powraca po podróży "po świecie" (Japonia, Azja, Nowa Gwinea) - i chciałby się pochwalić rodzinie i opowiedzieć znajomym o tych latach, w efekcie słyszy - "wiesz, kupiliśmy nową kuchenkę; no i kot nam zdechł dodaje żona".
Hasip
Rację ma Andrzej Mazurek...
Trudno mówić o jakiejś wygranej polskiego żeglarstwa z komunizmem... gorzej - tkwi on (komunizm) wciąż w nas i we władzy, stąd właśnie dziwne tęsknoty za utrzymaniem obowiązkowych patentów, rejestracji i przeglądów..., bo powszechny jest brak zaufania społeczeństwa do samego siebie. Zbyt silne jest wciąż poczucie, że ktoś musi nami kierować, zezwalać lub zakazywać, coś dawać lub coś odbierać... żeglarze jak i całe społeczeństwo wciąż nie mają poczucia, że są podmiotem, a władza jest sprawowana dla nich, a nie przeciwko nim. Zbyt często dajemy za wygraną, zbyt często mówimy: "widocznie tak musi już być, bo zawsze tak bylo"... Zgadzam się, że sukcesy polskiego żeglarstwa lat komunizmu starczą na jeden dobry sezon żeglarski w wolnym kraju!!! Zrobiono wiele w warunkach, które pozwalały tylko na tyle, ale wolni obywatele żeglując swobodnie (TAK!!!: ŻEGLARSTWO = SWOBODA!!!) mogą zdziałać dużo więcej, tylko, że nie wszystkie takie rejsy zmieszczą się już na łamach jednej książki (jak np. "Polskie Jachty na oceanach" A.Kaszowski i Z. Urbanyi, Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1981), nie o wszystkich napiszą w gazetach (z Trybuną Ludu na czele), nie wszystkie otrzymaja nagrody i wyróznienia... za to wszystkie będą NORMALNE W NORMALNYM KRAJU!!!
Robert
Andrzeju,
udajesz czy nie rozumiesz o co chodzi? Zrealizowanie tylko jednego rejsu w tamtych czasach jest więcej warte niż te setki o których piszesz. To jak wtedy a dzisiaj kupić kg pomarańczy o lodówce nie wspominając. Piszesz, że nie chcesz odbierać nic nikomu to bądź konsekwentny i nie odbieraj. Trzeba było żyć wtedy, żeby to zrozumieć. Jeśli chodzi o ciebie, to bardziej odnoszą się ostatnie słowa, czy my tez potrafimy zwyciężyć, teraz i tu, kiedy pomarancze walają się po ulicy. Przepraszam- wkurzyłem się, ale trzeba trochę ważyć słowa jak się dojrzewało w innych czasach.
z powazaniem
Batiar
Zbyszku,
Sukcesy ówczesnego polskiego żeglarstwa oceni historia - czyli ludzie, ktorzy nie wychowali się ani nie urodzili się w tamtych czasach! Nie odmawiaj Andrzejowi prawa do jego własnej oceny. Ja jak i Ty dobrze wiem, że zrobiono tyle ile bylo w tamtych warunkach można, a Andrzej porównuje do tego co można w wolnym kraju... porównanie wypada na niekorzyść polskiego żeglarstwa czasów komunizmu - niestety, trudno więc mówić o wygranej. Bohaterem tamtych czasów był niemalże każdy, kto z wianuszkiem papieru toaletowego szedł Marszałkowską, bo miał więcej zainteresowania niż jakiś Michael Jackson... Wiesz równie dobrze jak wiekszość z nas, że to nie było normalne.
Robert
Nie chciałem już ciągnąć tego wątku ale dołączyłeś do tych co nie rozumieją. Kiedy pisałem , że to były sukcesy większe niż obecne?
Piszę ,że relatywnie trzeb było włożyć więcej wysiłku organizacyjnego, fizycznego, odporności na biurokrację i przepisy ustrojowe ( żeglarstwo to był sport burżuazyjny) aby przeskoczyć choćby przez Atlantyk. Chłopcy z "Josepha Conrada" poświęcili dwa lata ciężkiej pracy aby przygotowac ten rejs.
A teraz najważniejsze- kalendarz żeglarskich wypraw do 1978 r przytoczyłem jako dowód uporu, odporności, chęci walki o swoje marzenia i każdy z nich wygrał w tym sensie z komunizmem. Piszę o tym, czego dokonali aby rozpocząć swój rejs. Oni wygrali w momencie oddania cum. Jaki sens ma porównywanie samego rejsu czy wyprawy i po co? Ja o kozie a Wy o wozie. Aby dac Wam (Tobie i Andrzejowi) stysfakcję, to tak, uwazam, że te kilka wypraw w porównaniu z biegami wokół ziemi na jachtach za setki milionów złotych, przy organizacji których zatrudniano setki ludzi i laboratoriów, grubo przekraczają to, co choćby dokonał kapitan Dariusz Bogucki. Ale ja naprawdę nie o tym i szkoda, że niektórzy tego nie rozumieją. Ta dyskusja nie ma sensu.
Zbyszku,
napisałeś:
"Piszę ,że relatywnie trzeb było włożyć więcej wysiłku organizacyjnego, fizycznego, odporności na biurokrację i przepisy ustrojowe ( żeglarstwo to był sport burżuazyjny) aby przeskoczyć choćby przez Atlantyk. Chłopcy z "Josepha Conrada" poświęcili dwa lata ciężkiej pracy aby przygotowac ten rejs."
i dalej:
"A teraz najważniejsze- kalendarz żeglarskich wypraw do 1978 r przytoczyłem jako dowód uporu, odporności, chęci walki o swoje marzenia i każdy z nich wygrał w tym sensie z komunizmem. Piszę o tym, czego dokonali aby rozpocząć swój rejs. Oni wygrali w momencie oddania cum."
masz rację, ale musisz przyznać, że nie zwyciężało żeglarstwo jako takie, tylko garstka wybitnie zdeterminowanych ludzi. Zwyciężał ich upór, niezłomność, wytrwałość, a żeglarstwo jako takie było tępione przez władze i PZŻ... właśnie to sam napisałeś wcześniej. Przetrwało i mimo wszystkich przeciwności dokonano dość spektakularnych wyczynów. Nie można jednak mówić o sukcesie czy wygranej żeglarstwa.
Ja napisałem: "Ja jak i Ty dobrze wiem, że zrobiono tyle ile bylo w tamtych warunkach można"
To że nie mogłem jako członek załogi harcerskiej Drużyny z puckiego HOMu zobaczyć z morza Operacji Żagiel było moją porażką... to podaję jako przykład na tępienie oficjalne tego co nazywamy masowym żeglarstwem. Jak wiesz oficjalnie trąbiono wtedy o dostepności do morza i do edukacji morskiej spoleczeństwa itd... Żeglarstwo nadal tkwi w takim (trochę luźniejszym) gorsecie. Do wygranej z komunizmem w ludzkich glowach jeszcze daleko...
Pozdrawiam serdecznie
Robert
Zbyszku, jako osoba po 40-ce trochę pamiętam czasy demoludów...
To, że dzięki "wyrywaniu wszystkiego z mięsem" można było cokolwiek osiągnąć uważam za klęskę a nie za sukces. Sukcesem jest to, że tego już nie ma. Wielu ludzi aby zrealizować swoje mażenia zostawiało swój podpis na dokumentach za które dziś się wstydzą. Nadal nie uważam aby rejsy tamtych czasów były wielkimi żeglarskimi wyczynami. Były to wyczyny "organizacyjne" - wyczyny na miarę komunistycznego upodlenia - tak samo trudne jak zbudowanie domu, postawienie szklarni lub posiadanie warsztatu rzemieślniczego.
Alain Colas zrezygnował z pracy, za własne pieniądze odkupił od Tabarlego Pen Duick IV, wyremontował go (z pomocą rodziny) i wystartował oraz wygrał. Jako konkurenta miał m.in. żeglarzy za którymi stał cały aparat państwowy ze swoją potencją :)))) I co? "Wielkie" komunistyczne państwo pokonał nauczyciel francuskiego ze swoimi oszczędnościami. Fajny sukces.
Hasip
Komuna była nienormalna, ale żeglarze żeglowali dla żeglowania... jak i dzisiaj...
A takich sukcesów jak nasze inne kraje też miały dosyć dużo (niektóre zdecydowanie więcej!), tylko, że traktowali je bardziej zwyczajnie... np. 2 polskie jachty w regatach wokółziemskich i 2 ostatnie miejsca, to był sukces(!), a inne jachty, zwłaszcza ten co wygrał, to chyba musiały ponieść jakąś klęskę... ;-)
Robert
napisałem: "...2 polskie jachty w regatach wokółziemskich i 2 ostatnie miejsca..."
No i muszę sprostować, bo COPERNICUSA i OTAGO oddzielił od absolutnego ogona wokółziemskich regat niemiecki, starszy o kilkadziesiąt lat, jacht PETER VON DANZIG - to było chyba największym propagandowym sukcesem tych regat, bo wreszcie "dołożono rewizjonistycznym szkopom, którzy zawłaszczyli sobie Gdańsk i patrona brzydko, po niemiecku nazwali" ...(a przecież Piotr z Gdańska polskim językiem władać nie musiał).
Rejs dookoła świata pod żaglami, w ryczących czterdziestkach i wyjących pięćdziesiątkach, z opłynięciem groźnych przylądków zawsze będzie wyczynem i swego rodzaju sukcesem dla jachtu i załogi - dzielni byli to żeglarze z małego, komunistycznego kraju, którzy postanowili zmierzyć się z ówczesnymi najlepszymi! Niemniej jednak sukces to był tylko raczej lokalny, bo nie było w tych regatach innych jachtów z "obozu". Przy raczej skromnych środkach z państwowej kasy na te rejsy nie mogły by one być uwieńczone sukcesem większym niz dotarcie do mety przed zamknieciem trasy...
wytrwałość i determinacja oraz wyszkolenie, ale sprzęt nie dorównywał ówczesnym najlepszym...
Nie obyło się również od konfliktu w załodze Copernicusa (Z. Puchalski, to jednak samotny żeglarz)...
Robert
Drobny przyczynek do papierzanej strony zagadnienia. Kiedy wybierałem się w swój pierwszy w życiu zagraniczny rejs, to najpierw dotarły do nas wieści od sąsiadek, że "coś milicja się nami interesuje", a następnie pan milicjant odwiedił moją żonę, mocno Ją stresująć. Powodem była konieczność wypełnienia długiej ankiety kończącej się pytaniem: "ile razy mąż był w izbie" Okazało się, że idzie o izbę wytrzeźwień.
Stopy wody pod kilem!
Biały Wieloryb
(Marek Popiel)
http://whale.kompas.net.pl
Ostatnie pytanie mogę zrozumieć. Oznacza to tylko, że środowisko żeglarskie dla władzy obce nie było. W końcu o kwiaty nie pytali:)))
pozdrawiam
krzysztof klocek
PS. a może chcieli przy pomocy ostatniego pytania ustalić limit w książeczce walutowej aby wstydu ojczyźnie nie przynieść z niezapłaconym rachunkiem ;))
Byłem pewny, ze ten temat : "Komunizm a żeglarstwo polskie" wypłynie...
Żeglarstwo polskie lat 50,60 i 70 - tych było "normalne inaczej" ,bo i rzeczywistosć tamta była taka.
Były też rzeczy pewne jak podatki, iż w każdej załodze wybierajacej się w rejs morski za granice zamustruje "jawny" lub "tajny" współpracownik instytucji dbajacej o "morale i praworządnosć" obywatela...Że potem świadomie złoży obszerne sprawozdanie z rejsu nie zapominając o ciekawych wypowiedziach załogi z każdej chwili rejsu, godzących w "ustrój socjalistycznego państwa"...
Każdy taki rejs miał swoją teczkę...
Te upiory i niegodziwe działania samych żeglarzy z przeszłosci nigdy nie były systemowo naświetlane, nigdy rozliczone i analizowane w polskim żeglarstwie - dlatego, to polskie żeglarstwo nadal jest ono w XXI wieku jakie jest. Z ogromnym balastem przeszłości "cienia" spraw oficjalnych i wydarzeń imprez od klubowych do międzynarodowych. Gdyby badacze sięgneli do przepastnych archiwów IPN czy dawnych urzędów "opiekujących" się polskim żeglarstwem i polskimi żeglarzami, to odkryliby drugą nieznaną zupełnie przez społeczeństwo "twarz polskiego żeglarstwa". Boją się tej "zapomnianej, nieodkrytej" prawdy jak ognia piekielnego wielu prominentnych byłych czy obecnych działaczy w środowisku, które nigdy nie próbowało czy nie chciało rozliczyć przeszłości przesyconej dramatami znanych i nieznanych polskiego żeglarstwa.
To bardzo niewygodna prawda dla wielu (nawet tych ,którzy w przeszłości tylko otarli się o żeglarstwo pełnomorskie - "czy to tam jeszcze gdzieś się zachowało???" Bankowo, bo nie były to "materiały pierwszej selekcji do pieca czy na biurko naukowców z IPN). I tu jest dylemat czy zostawić te DEMONY PRZESZŁOSCI prześladujące nas poprzez dzisiejszą mentalność m.in. hamulcowych jawnych i "cichych doradców" urzędów opartą na działaniach i urobieniu w przeszłości postaw i działań skutkujacych obecnymi do dnia dzisiejszego ograniczeniami.
Wiele , bardzo wiele dokumentów z tamtych dni sygnowanych jest pieczęciami PZŻ.
Archiwa IPN czekają na swoich odkrywców szukających prawdy o "tamtym żeglarstwie" również z poza pierwszych stron gazet czy oficjalnego życia klubowego.Bez poznania tej karty historii nie zrozumiemy w pełni "klimatu tamtych lat" w zarówno PZŻ jak i małym klubie czy sekcji żeglarskiej...
PZŻ jak i wiele klubów żeglarskich ma "swoje tajemnice" i bez tego oczyszczajacego przeszłość procesu opartego na "autolustracji" sumienia polskiego żeglarstwa na wzór działań podjętych w środowisku niemieckich żeglarzy w latach 90-tych nie ma mowy o zasadniczych zmianach ku prawdziwej wolności żeglowania nie skrępowanej przeszłością...
Johann
P.S. Moją intencją nie jest absolutnie szczucie na siebie żeglarzy po latach niewiedzy ale refleksja nad okresem w naszej mniej znanej historii i człowiekiem w nią uwikłanym w specyficznym środowisku żeglarstwa morskiego . Każdy żeglarz PRL - u był w jakimś sensie w to uwikłany nieświadomie czy też swiadomie. Uważam ,że to bardzo ciekawy wręcz intrygujacy temat badawczy dla młodych naukowców pragnacych poznać "realia polskiego żeglarstwa" i konodacje tychże do współczesności.
Lata 80- te szczególnie powinny wejść do kręgu zainteresowania naukowców analizujących przeszłoś "niejawną" polskiego żeglarstwa.
Między innymi gdyński oddział IPN posiada "pasjonujące dla badaczy zbiory" w tym zakresie...
Był to okres szczególnego zainteresowania pewnych instytucji sprawami "żeglarstwa morskiego"... i ludzi go uprawiających.
Znamienne są te ostatnie lata PRL-u, bo jego niektóre mechanizmy oddziaływania w żeglarstwie morskim istniały i istnieją nadal...
Johann
Gdyby rzeczywiście udało się udowodnić antyspołeczną i antynarodową i antydemokratyczną działalność PZŻ i poszczególnych członków zarządu.... to dzisiaj byśmy mieli jednego mniej molocha do obalania!
...tak mi się coś czknęło ;-)
Robert
Oby nie! Po cholere to komu? Malo mamy lustrzanego szamba na codzien? Trzeba jeszcze bardziej dzielic i sklocac zeglarzy? Obalac legendy, owijac w niepewnosc motywacje ludzi, ktorym byc moze chodzilo o spelnienie marzen, swoich i tych ktorzy obdarzyli go zaufaniem? Zeglarstwo bylo panstwowe - wszyscy musieli sie upaprac. Niewielki procent sie zaswinil, jeszcze mniejszy wyszedl nieskalany, ale przytlaczajaca wiekszosc brala, zwykle zreszta bierny, udzial. Chcesz teraz liczyc, kto wiekszy, kto mniejszy? Kiedy lustracja uczniow piszacych klasowki z historii tak, by nie dostac dwojki?
Wiem, ze nie szczujesz. Poszczuja inni....W bajke o wylowieniu w ramach lustracji niedobrych z Urzedow i Zetu, po czym wszystko bedzie cacy, jakos uporczywie nie wierze. Bylaby zbyt prosta i piekna.
Lukasz
jak się nie zrobilo od razu w 1989-92, to teraz bedzie z tym tylko problem, jak z abepe Wielgusem nieprzymierzając...
Trochę szkoda, bo robiła ubecja nam wszystkim koło pióra...
Robert
PS: co jakiś czas, ktoś z żeglarskiego światka (półświatka?) raczy mojego przyjaciela, żeglarza, nazywać ubekiem, bo jako inwigilowany i represjonowany miał przez ubecję założoną teczkę i na liście redaktora Wildsztajna się załapuje... tak wygląda dziś lustracja wśród żeglarzy - można bezkarnie każdemu dołożyć bez podania i zweryfikowania faktów... :-(
Pragnę serdecznie przeprosić wszystkich za mylnie napisane nazwisko powinno być oczywiście Henryk Jaskuła. A przy okazji znalazło się tam niepotrzebne słowo "jest" poprzedzające "charakteryzuje..."( w zdaniu wyboldowanym).
Zbigniew Klimczak
Wojtek jest bezlitosny,
jeszcze jedne przeprosiny i poprawka w nazwisku, oczywiście Pani "Liskiewicz" a nie "Listkiewicz".Mam nadzieję, że to koniec hańby autora. Błędu z Zewem Morza" nie biorę na swoje sumienie, to rzecz materiałów źródłowych. Nie byłem w stanie wszystkiego zweryryfikować.
w poczuciu wstydu
Autor
W 60-70-latach można było uprawiać turystykę zagraniczną, niekoniecznie z paszportem. Prowadząc rejsy z harcerzami nie waha łem się wpływać do portów zagranicznych - szedłem do kapitana portu i grzecznie prosiłem, że młodzież, że tylko na parę chwil, zeby coś zobaczyć. Nikt mi nigdy nie odmówił.Żeglarstwo wtedy było masowe - niestety dzięki komunie.Kluby dostawały łódki, była kasa na rejsy, można się było zaopatrzyć w jedzenie w Baltonie. Dziś młodzież poprostu nie ma KASY!
Pozdrawiam. Pierud
Mylisz to co Ci się po latach wydaje z przaśną rzeczywistością tamtych czasów.
Poza propagandą zeglarstwo było mało dostępne i na pewno nie "masowe".
Nieźle obnażają stan ówczesny dostępne źródła, nawet te z propagandowym zacięciem.
Oto przykład pierwszy z brzegu, otwórzmy:
"Z dziejów żeglugi" (Marian Mickiewicz 1971), str. 532:
************************
"Dziś PZŻ zrzesza koło 358 klubów żeglarskich z 51 tysiącami członków,
na morzu pływa flotylla blisko 300 jachtów /.../ a na wodach śródlądowych
4470 jolek mieczowych i 360 motorówek"
************************
Widzisz jakąś "masowość" ????
Dziś w dowolny dzień lata na samych tylko Mazurach żegluje wiecej
osób niż było wszystkich "zrzeszonych" w latach 60-tych. Nic dziwnego -
jachtów śródlądowych (i to nie "jolek") jest nie ponad 4 tysiące, ale ponad 40 tysięcy...
I nie są to łódki, które "klub dostał od państwa" tylko zapłacone z własnej, najczęściej
prywatnej kieszeni. Jakby normalniej, bardziej "masowo" - nieprawdaż ?
Jachtów morskich przybywa znacznie wolniej - przynajmniej tych pod polską, trudną
banderą - ale i tak jest ich parę razy więcej niż 300.... Podkreślę - nie "dostanych",
"załatwionych" przez kluby, zapłaconych z kasy państwa, ale normalnych, prywatnych,
tak jak gdzie indziej na Świecie...
Artykuł Zbyszka skupia się na morzu. Widziałeś jakiś powszechny dostęp do zeglowania
za komuny, na morzu ? Masowość przy "niemal 300" jachtach ?
Taka liczba to średniej wielkości zachodniej mariny nawet w tamtych czasach nie mogła
zapełnić...
Mam przykre wrażenie, że na twoją pamięć tamtych czasów wpływa ta "kasa na rejsy"
i żarcie z "Baltony". Cóż, ja zawsze placiłem samodzielnie za swoje przjemnosci,
a zakupy na rejs robię nie w wyznaczonym sklepie, terminie i asortymencie - ale
w pierwszym sklepie na rogu, kiedy chcę i to co lubię.
Może dlatego mam inną pamięć...
Ahoj
Jaromir
Panie Piotrze, Pan jakby żył jeszcze wspomnieniami z dawnych lat. Nie wiem jakie Pan miał umocowanie w tamtych czasach. Przeciętny kapitan, gdyby wpłynął bez zezwolenia do obcego portu, pożegnał by się całkowicie z możliwością pływania po morzu. Z Pana wypowiedzi mogę wysnuć wniosek, że była grupa osób, do których władze partyjne i państwowe, oraz resort bezpieczeństwa, miały większe zaufanie niż do "normalnych" obywateli. Czy nigdy, po powrocie z rejsu z bezprawnym wpłynięciem do kapitalistycznego portu, nie był Pan wzywany do SB? Bo "normalni" obywatele często byli przesłuchiwani przed i po wyjeździe zagranicznym. A może woził Pan w tych rejsach samych zasłużonych dla systemu, najbardziej czerwonych? Drużyny harcerskie też były różne...
Przepraszam, jeśli uraziłem. Po prostu też pamiętam z autopsji tamte czasy i trudno mi sobie wyobrazić, aby żeglarz mógł je oceniać pozytywnie. Teraz też sytuacja jest daleka od normalności, ale tylko dlatego, że nie potrafiliśmy całkowicie odciąć się od balastu z tamtych lat. Widzimy jednak, czym jest prawdziwa swoboda żeglowania i staramy się, aby i do nas dotarła ta normalność.
I mam jeszcze pytanie: pływa Pan jeszcze, czy zrezygnował gdy okazało się, że za rejs trzeba płacić własnymi pieniędzmi lub mieć własny jacht? Powiem wręcz - nie jest to nawet kwestia kosztów, lecz pasji i wyboru priorytetów. Używany jachcik można kupić w cenie używanego samochodu; a nie powie Pan, że wszyscy właściciele samochodów to elita finansowa.
Edward Zając
"...malowała nam się piękna przyszłość!" - jak śpiewał Jan Kaczmarek z kabaretu Elita...
Takie wspomnienia ma wielu starszych, bo pamiętaja tylko to, co chcą pamiętać... - byliśmy młodzi i wszystko było bardziej różowe.
Rzeczywistość była jednak bardziej surowa: owszem harcerze żeglowali po morzu i np. w takim HOMie Puck w latach 70tych było wielu harcerzy, ale papieru toaletowego i ciepłej wody nie było prawie wcale.... Teraz w puckim HOMie harcerzy jak na lekarstwo, ale papier toaletowy w nadmiarze i ciepła woda (z kolektorów słonecznych) również...
Masowość gomułkowsko-gierkowskiego żeglarstwa jest mitem, zwłaszcza dotyczy to żeglarstwa morskiego, które było przez dziesiątki lat właściwie tępione, a tylko najwytrwalsi dochodzili do jakichś rejsów zagranicznych. Jachty bywały w bardzo kiepskim stanie, a ciągłe pompowanie zenz było w rejsie normalką, bo cały jacht ciekł jak sito, silnik najczęśćiej nie działał, a liny i żagle rwały się... bo klubowe kasy świeciły pustkami... Żarcie z Baltony, to też była tylko część tego co bywało potrzebne, zwłaszcza w rejsach krajowych (czyli pod Bornholm i spowrotem) zaopatrywano się samodzielnie... W zasadzie, gdyby nie upartość różnych zapaleńców, to morskiego żeglarstwa nie byłoby wcale... Przypominam, że pomosty dla nieco większej liczby jednostek zbudowano w Basenie Zaruskiego chyba dopiero z okazji Operacji Żagiel w 1976, bo miało pojawić się tam sporo jachtów z Zachodu... Byłem tam wtedy i można było zobaczyć kilka nowoczesnych jachtów polskich (L.Teliga, Tornado, Copernicus...), trochę odmalowanych staroci i dziesiątki zachodnich cudeniek. Część z nich musiała "zaparkować" w basenie w pobiżu Daru Pomorza, bo nie zmieściły się w tej gierkowskiej "marinie stulecia"...
Można też było zauważyć pewną różnicę na korzyść w porównaniu z takim np. ZSRR: matrosy z Kruzenszterna rozdawali broszurki w kilku językach (po polsku nie widziałem) pt. "Archipelag kłamstw Sołżenicyna", mające za zadanie "uświadomić" Zachód, "iż nieprawdą jest jakoby...". Matrosy z Kruzenszterna i Towariszcza chodzili na miasto całymi wachtami (pod kierunkiem politruka), a inni swobodnie, nikt też poza sowietami nie uprawiał żadnej propagandy, a nawet niespecjalnie rzucało się w oczy miejscowe podkreślanie przynależności portu gospodarzy (Gdynia) do "socjalistycznej rodziny"... Wtedy to, absolutnie okazjonalnie(!), zezwolono na rejs z HOMu w Pucku do Górek Zefirami, Drużynami i Wydrami, które stanowiły ówczesna flotyllę HOMu, na odbywający się tam w czasie Op. Sail Zlot Harcerskich Drużyn Wodnych, ale nie zezwolono już na udział harcerskich łódek w paradzie żaglowców... Harcerze oglądali to wspaniałe widowisko z brzegu...
Robert
Operacja Żagiel w Gdyni, to chyba był rok 1974 (30 lecie PRL?)... coś mi już pamięć szwankuje ;-) miałem wtedy 17 lat i uczestniczyłem w obozie żeglarskim w HOMie, następnie na 22 lipca cały HOM wypłynął do Górek na Zlot Harcerskich Drużyn Wodnych i udział w paradzie żaglowców, z którego to udziału, jak pisałem, wyszły nici...
Pamiętam jak harcerze starsi pokazywali , a nawet podnieśli na maszcie sygnałowym w HOMie prawdziwą banderę harcerską (tę z lilijką) i była afera, bo kazano ją zdjąć i podnieść znowu taką z kotwicą i literami ZHP...
Robert
Przed laty nasze żeglarstwo ograniczało się do śródlądowych akwenów z których nie można "bryknąć" gdzieś dalej. Obarczone zostało to przepisami krępującymi swobodne żeglowanie po morzach. Podobnie było z lotnictwem amatorskim - też zaostrzono przepisy bo kto sobie zbudował samolot to od razu kombinował jakby by tu gdzieś polecieć. Dzisiaj ten stan rzeczy niewiele się zmienia, skomercjalizowało się tylko dojenie kasy za "czynności inspektorów technicznych"
To podejście "pozwoleniowe" dzisiaj odbija nam się czkawką. Moi znajomi żeglarze nie tylko szuwarowo bagienni gdy próbuję dyskutować coś o liberalizacji przepisów - to co ludzie mają pływać bez "papierów". Nie mieści im się to w głowie. Masz jacht musisz mieć prawo jazdy i przepisy, oraz kogoś kto to będzie kontrolował. Takie myślenie to chyba jest największy "sukces komunizmu" sojusznik urzędników konserwujących układy rodem z pryla.
Mariuszu, też wielokrotnie ręce mi opadają, gdy dyskutuję z niektórymi żeglarzami czy urzędnikami morskimi. Jedni nie potrafią się obejść bez opieki, inni koniecznie muszą opiekować się. Chyba to największy sukces tamtego ustroju, że zniszczył samodzielność, poczucie godności czy osobistej odpowiedzialności, wartość własnego słowa i własnej decyzji. Na wszystko musiała być "bumaga".
Mieszkając jakiś czas w Trójmieście (w dawnym ustroju) z poczuciem bezsilności obserwowałem przypywające jachty zagraniczne. Wiedzieliśmy coć niecoś o ich swobodach. Myślę jednak, że dopiero praktyczne zetknięcie się z tamtym żeglarstwem staje się argumentem za swobodnym żeglowaniem. Parę dni żeglowania bez stresu wystarczy, aby zacząć rozumieć, jak patologiczny jest system obowiązujący w Polsce.
Edward Zając
Ciekawy smaczek. Idealnie oddaje wschodni system "nie ciełowiek a bumaga". Widać to szczególnie wśród uchodźców z Czeczenii "byłem bity i torturowany - mam na to dokumenty".
Tp cholernie smutne - pokazuje system w którym brak zaufania do ludzi. Bez urzedowego potwierdzenia faktu nie ma.
Hasip
prośba do J.Froese.
z przyczyn innych niż ten news, proszę o pilny kontakt na mój adres
zbigniew.klinczak@gmail.com
Zbigniew Klimczak
Don Jorge. Pytasz dlaczego przestały przychodzić opisy rejsów.... odpowiem przewrotnie, może dlatego, że żeglarstwo zaczyna być czymś zwyczajnym i codziennym. Normalnym spędzaniem urlopów - ot. nie ma się czym chwalić :)))
Hasip
Rzeczywiscie chyba tak się właśnie staje, a takie opisy jak powyższy z Chorwacji, to ludziska zamieszczają w swoich osobistych blogach, na klubowych stronach internetowych i grupach prywatnych yahoo czy myspace, ale już nie na stronach "oficjalnych i ogólnokrajowych" - mniej wyczynu i zmagań, a wiecej radości (a dozorcom na pohybel!)
pozdrawiam!
Robert
A tak pięknie opisał historię żeglarstwa w czasach komunizmu Janusz Zbierajewski:
http://www.zeglarstwo.sail-ho.pl/opowiesc/zbieraj/zbieraj.html
bez zadęć i z lekkim przymrużeniem oka...
...skutki tamtego traktowania żeglarstwa przez władze mamy, niestety, do dziś...
Robert