
Takie pytanie zadałem Tomaszowi Piaseckiemu nie bez powodu. A powodów na dodatek okazuje się że jest kilka. Tomasz na kolejny dodatek przed laty był stałym współpracownikiem naszego pionierskiego i przez dekady najważniejszego tygodnika. Tygodnik ów miał wszystko: licznych czytelników, kompetentnych autorów, znającą się na rzeczy redakcję, brak sympatii Związunia, nieźle sytuowanego finansowo wydawcę.
Tygodnik był poważany i sprzedawał się dobrze.
- I co?
- I padł, i to tak niemal z dnia na dzień.
Byłem zdumiony. Tomek już raczej nie.
No więc co w końcu było na rzeczy?
.
Acha – nie zapominajcie o kamizelkach, bo co rusz czytam jak to kolejny żeglarz wypadł za burtę i już go z nami nie ma.
Zatem - żyjcie wiecznie!
Don Jorge
==============================
DLACZEGO PADAJĄ?
.
Dobre, czy uważane za takie, czasopisma żeglarskie na naszych oczach powoli padają, a inne… jakoś utrzymują się na powierzchni. Na przykład taki bardzo dobry francuski miesięcznik żeglarski, wychodzący od lat, „Les Bateaux” żyje już tylko w postaci elektronicznej, ale za to w kilku językach na raz, do wyboru. Ale określenie "bardzo dobry" nie dla każdego znaczy to samo, więc żeby było wiadomo o czym mowa: papierowy miesięcznik zawierał wiele sprawdzonych informacji technicznych, fachowe i wyczerpujące opisy jachtów, porady praktyczne, interesujące ogłoszenia, itd.
W znanych nadmorskich ośrodkach w Wlk. Brytanii czy w Holandii nie uświadczycie teraz drukowanego czasopisma żeglarskiego, bo po prostu nie ma. Podobnie w Niemczech, ale, ale… pod warunkiem, że się wie gdzie szukać, to są szanse znaleźć „Die Yacht” albo „Palstek”, ale to nie są tytuły, które leżą na półkach. Przy okazji: podobnie jest z informacjami na temat energii odnawialnej, w szczególnie modnej formie morskich farm wiatrowych, o której lepiej poczytać w fachowym źródle niż w popularyzacji. Nie ma w niej nic złego, ale ponieważ jest ona, z istoty rzeczy, dla każdego to staje się dla nikogo.
.
W takim Scheveningen, które przecież żadną tam dziurą żeglarską nie, lecz jest zdecydowanie najelegantszym stołecznym kurortem z prestiżowym bądź co bądź Yachtklubem pod bokiem, znalezienie jakiegokolwiek pisma żeglarskiego graniczy z cudem. Trudno nie zauważyć, że tematyka żeglarska, zwłaszcza techniczna, w czasopismach jest formą wymierającą, bo szybko maleje grono zainteresowanych tymi sprawami. Taki np. angielski PBO („Practical Boat Owner”) czy wspomniany niemiecki „Palstek” zawierają rzeczywiście masę informacji przydatnych armatorowi malej łódki. Już tłumaczę, dlaczego właśnie "małej łódki": bo to nie interesuje właściciela dużej łódki, który ma do tego serwis. To tak, jak z panem, który w warsztacie Porsche’a zapytał, co ma być robione i ile będzie kosztowało. Uprzejmy mechanik objaśnił wszystko z detalami, ale dodał: wie pan, tutaj ludzie zwykle pytają tylko ”na kiedy będzie?” Ludzi już nie obchodzi tradycja, kultura, konserwacja, budowa, naprawy, sztuka żeglowania - bo wystarczy wynająć łódkę i oddać w terminie firmie, a firma sama zrobi wszystko.
.
Wyczyn żeglarski w czasopismach też teraz budzi zainteresowanie raczej sektorowe, bo to jest zamknięty świat zawodowców, sponsorów, pieniędzy, koneksji i interesów. Zresztą kogo może ciekawić żeglowanie na łódce za kilka milionów euro, skoro, jak na tzw. zachodzie, ma się dwadzieścia dni urlopu, dziecko w szkole, któremu trzeba zapewnić jakieś wakacje, a normalnie pracuje się od dziewiątej rano do piątej popołudniu. W tej proporcji fakt, czy wielka firma recyklingowa sfinansuje kolejną łódkę klasy VG za pięć czy osiem milionów euro dla pana X czy Y dotyczy tylko ludzi z branży. Co innego poczytać, a co innego pójść czy pojechać i zobaczyć rzecz osobiście.
.
Mechanizm działa jak wielkim wyścigu 24 H Le Mans, który właśnie celebruje stulecie. Należy tylko odpowiednio wcześniej zarezerwować wszystko, od biletów w odpowiednim miejscu, poprzez parking i hotel i można się otrzeć o „wielki świat’ sportu automobilowego. Będzie paręset tysięcy ludzi i z pewnością wielkie przeżycie którego nie da żadna telewizja. Podobnie, swego czasu w Kilonii, podczas America’s Cup Kiel
Challenge 2006, kiedy w ćwierćmilionowej stolicy niemieckiego żeglarstwa regaty oglądało z zachwytem trzysta tysięcy ludzi. Oba wydarzenia łączy jedno: można się sprężyć, pojechać, obejrzeć, a potem wracamy do bieżących zajęć.
.
Malejące grono starszych panów kochających swoje, głównie żaglowe, łódki to ostatni Mohikanie kultywujący anachroniczną pasję, co naturalnie nie wyklucza istnienia tu i tam pasjonatów, budujących dzisiaj samodzielnie i z poświęceniem - siebie i rodziny - nawet drewniane jachty. Są pasjonaci i pasjonaci, a różnica sprowadza się tylko do skali: jeden zamawia kompleksowy refit np. w Brooklin Boat Yard czy u Campera i Nicholsona
w Gosport na wyspie Wight, drugi pracuje u siebie na działce czy wręcz w stodole. Łączy ich fascynacja żaglami. Naturalnie, tzw. „normalni ludzie” mogą wynająć sobie łódkę na krótki urlop i, jeśli się spodoba, to w następnym roku też, nawet większą i lepszą. Jeśli doświadczenia żeglarskie nie wyjdzie, to ponieważ nie jest się uwiązanym własnego jachtu, więc można w przyszłym roku, dla odmiany, wziąć samochód kempingowy, albo - lepiej polecieć do Egiptu, gdzie nie wychodząc z hotelu masz all inclusiv, czyli wszystko podstawione pod nos, z basenem z wodą morską włącznie. Możesz odpocząć po paru miesiącach ciągłego kieratu obowiązków i presji pośpiechu.
Co, razem wzięte, naturalnie nie znaczy, że żeglarstwo nie jest super !
tomek