Marek Zwierz i Joanna Siemiak na „absolutnie doskonałym jachcie” – czyli Carterze 30’ o nazwie „EPOKA” wybrali się na poważny rejs. Przesłanie ambitne i mobilizujące, to znaczy realizacja idei upublicznienienia w SSI pomysłu na aktywne spędzanie emerytury. No i przy okazji potraktowanie żeglarstwa jako środka, a nie celu.
Relacja publikowana będzie w odcinkach.
Na razie jest ich trzy.
Powodzenia!
Zyjcie wiecznie!
Don Jorge
====================================
Emeritus Travel – 1
Wspaniały i niezastąpiony Tadeusz Lis postanowił uzdatnić jacht tak, aby był użyteczny dla seniorów. Bardzo słuszna jest to propozycja. Należy sobie życie ułatwiać, jak tylko się da. Dodatkowe ekrany, dodatkowe światła, elektryczne kabestany, duże lodówki. Wszystko to pięknie, ale po pierwsze trzeba to wszystko jakoś zasilić. Przy takim zapotrzebowaniu solary będą już na granicy, albo nawet poza granicą swoich możliwości. Po drugie gdzie to pomieścić, a trzeba pamiętać, że brytyjska zasada o tym, że długość jachtu w stopach równać powinna się wiekowi skippera, jest zdecydowanie chybiona. Już jachtu wielkości IMOKI (60 stóp) bym nie ogarnął, a co dopiero większy. Po trzecie, zgodnie ze starym anglosaskim powiedzeniem, że cruising to możliwość naprawiania jachtu w najpiękniejszych miejscach na Ziemi, przy takim wyposażeniu okazji do niekończących się napraw będzie co niemiara. Po czwarte i chyba najważniejsze – może zamiast kombinować, przerabiać i dorabiać w końcu trzeba odciąć cumy i po prostu wypłynąć. To właśnie, dwójka emerytów, uczyniliśmy. Przy okazji może warto się zastanowić, czy jednej trzeciej pieniędzy przeznaczonych na modernizacje nie poświęcić na siłownię z konsultacjami trenera personalnego przed rejsem, a dwie trzecie na rozliczne przyjemności w czasie rejsu. .
15 sierpnia 2024 roku wypłynęliśmy naszym wiekowym Carterem 30 z Górek Zachodnich żegnani przez niewielką grupkę wiernych przyjaciół. Po pierwsze skok na Bornholm, potem wyspa Møn, Vejrø i Kilonia. Bałtyk poszedł szybciutko i w sympatycznych warunkach. Pierwsze problemy zaczęły się w Kanale Kilońskim. Pod silnikiem zaczęła zbierać się woda w ilościach zaczynających już budzić niepokój. Zlokalizowaliśmy przeciek w kolektorze łączącym zewnętrzny obieg wody chłodzącej i wylot spalin. W Cuxhaven skontaktowaliśmy się z lokalną stocznią, która potwierdziła diagnozę i obiecała zamówić odpowiednią część. Po tygodniu ciszy
okazało się, że części nie zamówili, bo nie potwierdziłem zamówienia mailem. Mailem, którego nie dostałem, bo został wysłany na nieistniejący adres. Teraz już miało iść szybko, ale po jakimś czasie dostałem informację, ze czas oczekiwania to około 10 dni. Po tych 10 dniach czas oczekiwania wydłużył się do 6 – 8 tygodni i tego już było nam za dużo. Podziękowaliśmy stoczni i już po pół godzinie zamówiliśmy część we włoskim sklepie internetowym. Czekaliśmy na nią 48 godzin tylko dlatego, że po drodze był weekend, co, jak wiadomo, wydłuża wszelkie procedury. Potem musieliśmy jeszcze poczekać ponad tydzień na odpowiednią pogodę, bo to był już koniec września, a Morze Północne jesienią do lekkich, łatwych i przyjemnych akwenów nie należy. Tak czy siak, mieliśmy miesiąc w plecy, a w zamian dokładnie poznaliśmy Cuxhaven, niemiecki kurort u schyłku sezonu.
.
Za łukiem Wysp Wschodniofryzyjskich już są Niderlandy. Najpierw Ijmuiden, które narzuca się na krótki odpoczynek i przeczekanie gorszej pogody. Poza bliskością Amsterdamu niczego w Ijmuiden ciekawego nie znaleźliśmy. Następny skok do Vlissingen. Kto oglądał film „Admirał”, ten wie, że stamtąd pochodził de Ruyter, admirał admirałów, genialny dowódca floty niderlandzkiej. W miasteczku stoi jego pomnik, jest ulica, port jego imienia i nawet kasyno nazywa się Admirał. Znów czekanie na przejście kolejnych niżów i frontów urozmaicone zwiedzaniem. W końcu kolejny skok, może już za najciaśniejszy odcinek. Mijamy Calais i gwałtowny szkwał wyrywa nam z szyny wózek szotów grota. Zawracamy do Calais i dokonujemy koniecznej naprawy. Ruszamy dalej, tym razem do Boulogne sur Mer. Temperatury coraz niższe i zbawieniem okazuje się nabyta jeszcze w Cuxhaven farelka, czyli piecyk elektryczny. Przeglądamy łódkę znów czekając na poprawę pogody, która nie chce się poprawić, a jest już druga połowa października. W czasie tego przeglądu odkrywamy niemal wszędzie … pleśń. Wkrada się podstępnie, atakuje schowane ubrania, torby, plecaki, sprzęt. Zastanawiamy się, konsultujemy z bosmanatem i podejmujemy decyzję pozostawienia tu łódki na zimę, a sami pakujemy cały sprzęt do pożyczonego samochodu, co dogłębnie spleśniało – wyrzucamy, i jedziemy do Gdyni. Wracamy w połowie marca, pakujemy łódkę od nowa i ruszamy dalej.
.
Najpierw Dieppe. W słynnym „Rajdzie na Dieppe”, próbnym i nieudanym lądowaniu w Normandii wojsk alianckich, brał udział słynny Dywizjon 303. Model samolotu Jana Zumbacha jest w miejscowym muzeum między wieloma, robiącymi wrażenie, artefaktami. Kolejny port, Fecamp. Śniadanie w ruinach zamku, w którym Wilhelm Zdobywca świętował zwycięstwo pod Hastings, warte jest naprawdę każdego wysiłku. Płynąc tutaj odkryliśmy wreszcie, dlaczego koło Calais wyfrunął nam wózek grota. Zaczęła się ruszać cała szyna. Płyniemy do Le Havre. Tam, po rozebraniu szyny … wypruwamy wszystko, laminujemy i robimy całość porządnie. Przy okazji oglądamy miasto. Muzeum sztuki współczesnej, niesamowity kościół z żelbetu. Na jedną noc wpada jacht pod polską banderą, na którym są prawdziwi Polacy, ale to już temat na inny tekst. No i ruszmy do Cherbourga. Po drodze, w nocy, towarzyszą nam delfiny zostawiając za sobą świetliste smugi. Wrażenie niesamowite. Po wejściu za falochron Cherbourga znów delfiny w skokach i akrobacjach. Podobno one tam są praktycznie w domu. Miasto to nie tylko „Parasolki z Cherbourga”, ale i akwarium i francuska atomowa łódź podwodna. Nudno nie jest. Teraz wyczekujemy na pogodę pozwalającą na opuszczenie Kanału La Manche. Płyniemy do Camaret sur Mer. To taka alternatywa do Brestu, który ciekawy nie jest, a w niektórych konfiguracjach pogodowych może stanowić niezłą pułapkę. Tutaj odkładamy towarzyszącą nam do tej pory książkę Ewy Kubasiewicz-Houée „Normandia romantyczna – kraina korsarzy i genialnych artystów” i zaczynamy studiować materiały o Bretanii. Po wycieczkach wokół Camaret sur Mer płyniemy do mekki regatowej, czyli do Concarneau. Concarneau leży tuż koło Port la Foret Fuesnant, przez Jean Le Cama nazwany „Doliną wariatów”. Tam jest Pool de France, centrum treningowe żeglarzy samotników. Tam spotkałem kiedyś plakat z trzema muszkieterami. Byli tam młodzi i piękni Jean Le Cam, Michel Desjoyeaux i Roland Jourdain. Tam też spotkaliśmy na wodzie trenujące załogi czołowych zespołów łódek klasy IMOCA. To robi wrażenie. Jeszcze większe wrażenie robi spotkanie z trimaranem „Banque Populair XI”. W dodatku jeżeli on wyraźnie zastanawia się, czy minąć nas przed naszym dziobem, czy za rufą. Przy prędkości zdecydowanie ponad 20 węzłów śmignął tylko po chwili namysłu nam przed dziobem dając szansę na parę super fotek. To spotkanie było już w drodze do Lorient. Tam była jedna z pięciu baz niemieckich okrętów podwodnych w czasie wojny. Bunkry zbudowane z żelbetu są nie do zniszczenia. W Lorient przekształcono je na bazę regatową, Stacjonują tu i IMOKI i wielokadłubowce Ultim i Czterdziestki, a nawet Mini 6.50. Jednym słowem, kolejna mekka regatowców. Nie koniec na tym, bo naszym następnym portem było Les Sables d’Olonne. Miasto, które żyje regatami Vendée Globe. Wszędzie o tych regatach nam przypominają, na plakatach, w nazwach ulic, gwiazdami wmurowanymi w chodnik na bulwarze, a
nawet jeden z tutejszych prawników kupił jacht, który wygrał pierwsza edycję i wykorzystuje go do promowania żeglarstwa. Nas jednak zainteresował tam Festiwal Polinezji. Na kilka dni można było przenieść się dosłownie na Wyspy Południowe i pogawędzić z prawdziwymi Poline-zyjczykami nie ruszając się z Europy. Po Festiwalu i odpoczynku płyniemy dalej na południe. Celem jest wprawdzie La Rochelle, ale tam jest jedna z największych marin na świecie z ponad 5 tysiącami miejsc. Szukać tam miejsca po zmroku? Nie. Kotwiczymy pod wyspą Re. Następnego dnia spokojnie i bez problemu znajdujemy miejsce. Niby taka wielka marina, ale odczuwa się to tylko idąc do miasta. Na przejście do drugiego końca tejże mariny trzeba pół godziny. Można sobie to ułatwić. Z mariny do centrum co godzinę kursuje wodny tramwaj. W La Rochelle jest Muzeum Morskie. W Muzeum Morskim prezentowane są statki, a największym z nich jest były statek meteorologiczny. Lata całe tkwił na pozycji C. To kwadrat o boku jednej mili w którym przez długie lata dryfował statek z którego prowadzone były pomiary meteorologiczne i oceanograficzne. Pozycja C, „Charlie”, była na Północnym Atlantyku na pozycji 52° 45’ N, 35° 30’ W. Światowa siatka statków meteorologicznych powstała oficjalnie w 1948 roku, chociaż już w czasie II Wojny Światowej były pierwsze przymiarki do stworzenia osłony meteorologicznej dla statków i coraz częstszych lotów transoceanicznych. Statek z pozycji „Charlie” został wycofany w grudniu 1973 roku. Jednak prawdziwym smaczkiem dla żeglarzy w tym muzeum są dwa legendarne jachty. „Joshua” i „Damien”. Oba pływają. Za sterem na „Damienie” widzieliśmy samego Gerarda Janichon. Starsi Czytelnicy SSI wiedzą, a młodsi niech sobie wygooglają.
Na tym kończymy Francję.
.
Południowo wschodni zakątek Zatoki Biskajskiej, Golfe du Gascogne czy po łacinie, Sinus Cantabricus znany jest ze słabych wiatrów i silnego przyboju. Podobno San Sebastian może być najpiękniejszym z portów na trasie takiego rejsu. Przynajmniej takie wieści otrzymywaliśmy od spotykanych cruiserów. Cóż, coś trzeba sobie zostawić na później. Poza tym San Sebastian jest też nieco dalej, na La Gomerze. W następnym odcinku płyniemy na południe i zachwycamy się odwiedzanym światem.
.
Marek Zwierz i Joanna Siemiak – s/y „EPOKA”
-----------------------------
Zdjęcia:

Francja_ConcarneauLorient_fot.M.Zwierz_1517 – „Banque Populaire XI”, maszyna
do bicia rekordów w lataniu dookoła świata śmignęła nam przed dziobem.

Francja_LaRochelle_fot.M.Zwierz_3037 – W La Rochelle w Muzeum Morskim są
legendarne jachty. To „Joshua” Bernarda Moitessier. Jest gotowy do żeglugi i pływa z
członkami stowarzyszenia miłośników tego jachtu.

Francja_LaRochelle_fot.M.Zwierz_3436 – Drugi jacht w La Rochelle to „Damien”.
Jak widać żegluje, a za sterem sam Jerôme Janichon.