INNY PIĘKNY REJS

Nie macie pojęcia jaką radośc sprawiają mi morskie rejsy małych, prywatnych jachtów prowadzonych przez "normalnych sterników". Do tego, jezeli skipperzy przyznają, że moje baltyckie locyjki jakoś ich zachęciły, a nawet pomogły. Publikowane w tym okienku opisy udowadniają, że obalenie rygorów było nie tylko uzasadnione, ale i pożyteczne. Opisany ponizej rejs niech posłuzy za przynętę tym najambitniejszym, którzy dotąd kisza sie na Śniardwach, Jezioraku czy Wdzydzach.

Marcinowi i Załodze gratuluję !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

a tu klik dla Marcina

__________

Witaj Don Jorge,
Przesylam Ci relacje z tegorocznego wakacyjnego rejsu "Lotty". Jesli uwazasz, ze to kogos zainteresuje, umiesc prosze ten tekst w swoim serwisie. Zdjecie przedstawia "Lottę" przy wyspie Folso (po dwie kropki nad kazdym z "o").
Pozdrawiam,
Marcin Palacz

___________________

Płyneliśmy jak zwykle we trójkę: Agata (lat 17), Krzysiek (15) i ja. Jacht, to nasza Albin Vega „Lotta”. W tym rejsie "Lotta" pierwszy raz niosła polską banderę. Odwiedziliśmy następujące porty:
Hel, Utklippan, Karlshamn, Nogersund, Sölvesborg, Simrishamn, Hasle na Bornholmie, Smyghamn, przystań w kanale Falsterbo, Kopenhaga (Christianhavn i Margetholm), Dragør, Rødvig, Barhöft, Stralsund, Stahlbrode, Peenemünde, Łeba, Hel.
Raz cumowaliśmy „na dziko”, dziobem do skały, przy wysepce Fölsö pomiędzy Ronneby, a Karlshamn. Jedną noc staliśmy na kotwicy – w cieśninie Stege Bugt i jedną na bojce cumowniczej Dansk Sejlunion w cieśninie Guldborgsund W morzu natomiast spędziliśmy tylko cztery noce, z czego trzy w nieco śpiesznej drodze powrotnej wzdłuż polskiego wybrzeża. Rejs na trasie Hel-Hel trwał 22 dni.

Do żeglarsko ciekawych wrażeń z rejsu zaliczam postój w Helu, przy sztormowym wietrze z południa 27 czerwca i w nocy na 28-go. Fala w basenie jachtowym miała około metra wysokości. Na pomoście pływającym trudno było utrzymać równowagę. Stojący obok nas w y-bomach duży niemiecki jacht kładł się w coraz głębsze przechyły i zanosiło się, że ma zamiar masztem sprawdzić wytrzymałość takielunku Lotty - widząc co się dzieje, przed nocnym nasileniem wiatru, przestawiliśmy się, tak by koło nas pozostało wolne miejsce. Nie wiem jaka była faktyczna siła wiatru, prognozy mówiły o 10B, więc nie był to jakiś wyjątkowo silny sztorm. Mimo to, przez całą noc załogi (polskie i niemieckie) starały się opanować dzikie harce jachtów. Co kilka minut cały układ – pomost z y-bomami oraz jachty – wpadał w dziwny rezonans, którego wynikiem były gwałtowne skoki kadłubów. Po kilku, kilkunastu brutalnych szarpnięciach, łódki nieco się uspokajały – pozostawało „zwykłe” kołysanie. Powtarzało się to tak przez wiele godzin. Rano, gdy wiatr osłabł, policzyłem, że "Lotta" jest związana 12 cumami i szpringami. Trzy solidne liny zostały w nocy przerwane lub przetarte. Kluczem do sukcesu, czyli do uniknięcia roztrzaskania jachtu o pomost, bez wyrywania knag i innych okuć, zarówno własnych, jak i tych zamocowanych na pomoście, było dbanie, by szarpnięcia w dowolnym kierunku odbierało kilka niezależnie zamocowanych lin – pojedyncze cumy nie miały żadnych szans. Nieocenione w takiej sytuacji są cumy z gumowymi lub sprężynowymi amortyzatorami. Uprzedzając komentarze, dodam że przy betonowych nabrzeżach (w „basenie jachtowym”) warunki były jeszcze gorsze.



Właściwy rejs zaczęliśmy więc z opóźnieniem, a ponadto zachodnie wiatry pognały nas w innym kierunku niż zamierzaliśmy. Chcieliśmy płynąć wzdłuż polskiego wybrzeża do Niemiec i dalej do Danii. Tymczasem, po wyjściu z Helu wywiało nas na ... Utklippan. Była to nasza pierwsza wizyta w tym w tym pięknym i charakterystycznym miejscu, w którym nie ma pitnej wody, za to nad skałami unosi się bezprzewodowy internet.

Dalej był postój przy skałach wysepki Fölsö, a następnie ciche, spokojne miasteczka i porty Blekinge, położone na uboczu najbardziej uczęszczanych żeglarskich tras. Wizyty w Karlshamn i Nogersund wymuszone jednak zostały przez kłopoty z silnikiem – pierwsza diagnoza fachowca z serwisu Volvo Penta w Karlshamn sugerowała poważną, nienaprawialną na miejscu awarię (pompa wtryskowa). Po wizycie w drugiej firmie, w Nogersund, skończyło się na drobiazgu.

Dwudniowy postój w Simrishamn spowodowany był natomiast przez sztormową pogodę, co dało okazję do całodniowej wycieczki rowerowej po Skanii i odwiedzenia najlepiej zachowanej średniowiecznej twierdzy Skandynawii - zamku Glimmingehus. Potem, uparcie zachodni wiatr zagnał nas na krótko do Hasle na Bornholmie. W miejscowym muzeum morskich silników zauważyłem, że najmłodszy eksponat został wyprodukowany pięć lat później niż MD6 "Lotty".

Postawiliśmy przysłowiową stopę na najbardziej na południe wysuniętym skrawku Szwecji w Smygehuk i po przejściu przez kanał Falsterbo dotarliśmy do Kopenhagi. Okazała sterówka obsługi mostu w kanale Falsterbo stoi pusta – most jest otwierany zdalnie, w sezonie co godzinę, pomiędzy 6 a 20, z wyjątkiem godziny 8 i 17-tej. Brak lokalnej obsługi mostów zwodzonych, to już chyba reguła w Szwecji – zdalnie sterowane są nawet te, które „same” otwierają się na widok płynącego jachtu.

Na środku Sundu, dokładnie na trasie z kanału Falsterbo do Kopenhagi powstaje kolejna farma wiatraków – na razie w morzu stoi na słupie budynek sterowni (czy czegoś podobnego – pomieszczenia z oknami – wygląda to jak Gruba Kaśka na Wiśle w Warszawie), a obok wynurzają się z wody betonowe fundamenty pod wiatraki. Jeszcze można między nimi przepływać, ale to już pewnie ostatnie chwile. Z wiatrakami, to jest jakiś obłęd – wyrastają wszędzie. Na lądzie przestają być mile widziane, bo szpecą krajobraz, zajmują miejsce, hałasują, zabijają ptaki - coraz częściej budowane są więc w morzu. Tylko patrzeć, jak zastawią nam nimi Zatokę Pucką!

Kopenhagę zwiedzaliśmy na miejskich rowerach pobranych z ulicznego stojaka na zasadzie wózka w supermarkecie (potrzebna jest moneta 20-koronowa, odzyskiwana po odstawieniu roweru do dowolnego stojaka w centrum miasta). W kanałach Christianhavn w centrum miasta jachty cumują do nabrzeży w 2,3,4 rzędach, a między nimi przeciskają się wodne tramwaje z turystami. Lotta, jako jedna z najmniejszych jednostek w tym towarzystwie, szczęśliwie wcisnęła się w szczelinę powstałą po nieznacznym przesunięciu motorówki i zacumowała całkiem komfortowo, prostopadle do kei. A w kopenhaskim porcie trwa zabudowywanie nabrzeży – miejsce portowych dźwigów zajmują hotele, biurowce, apartamentowce i instytucje kulturalne, połączone ciągami spacerowo-rowerowymi.

Niewielkie rozmiary "Lotty" i jej małe zanurzenie (1.2 m), były też wielkim atutem przy znajdywaniu miejsca na postój po późno wieczornych wejściach do Rødvig i Barhöft. W takich popularnych portach, leżących na szlaku wakacyjnych pielgrzymek Niemców, Szwedów, Duńczyków (i również Holendrów!) nerwowe poszukiwanie wolnych miejsc zaczyna się już przed południem. Natomiast przystań w Stahlbrode nieoczekiwanie okazała się cicha i spokojna (zaledwie kilka niewielkich jachtów), mimo że leży tuż przy szlaku wokół Rugi wiodącym przez Strelasund. Przyzwyczajeni do szybkiego pokonywania mostów w Szwecji i Danii, z zaskoczeniem przekonaliśmy się, że most w Stralsund otwierany jest tylko o 5:20, 9:15, 17:20 i 21:30. Tłok
w porze popołudniowego otwarcia panuje tam niemiłosierny. Najwyraźniej jednak, w następnych sezonach w Stralsund czekać już nie będzie trzeba – na ukończeniu jest budowa nowego, wysokiego mostu.

Jedna próba wejścia do portu zakończyła się niepowodzeniem - wejście do Darsser Ort jest kompletnie zapiaszczone i nawet "Lotta", nie mogła się prześliznąć – sprawdziliśmy to „organoleptycznie”, sondując piaszczystą łachę kilem. Najnowsza mapa i plan portu (stan ze stycznia 2007 roku) niczego takiego nie stwierdzały, w opisie wspomniano jednak, że istnieje możliwość powstania spłyceń na podejściu, a brak jakichkolwiek masztów w porcie już z daleka wydawał się podejrzany, tym bardziej, że Don Jorge w swojej książce pisał o 50 cumujących tam jachtach.

Było to nasze pierwsze wejście na mieliznę, w zasadzie kontrolowane – wycofaliśmy się bez problemu. W kolejnych dwóch dniach zaliczyliśmy grunt jeszcze dwa razy, dużo solidniej, choć miękko. Najpierw nieznacznie zboczyłem w prawo z toru przy wyjściu z Barhöft. Dość silny, dociskający wiatr spowodował, że nie obeszło się bez pomocy motorówki. Następnego dnia było podobnie, tyle że w lewo, po wyjściu z Peenemünde. Tu wiatr był słaby, za to na mieliznę wciskał nas silny prąd. Wystarczyła chwila nieuwagi, sielski nastrój, pozornie bezpieczny i rozległy akwen z piaszczystymi, zalesionymi brzegami w oddali. Zeszliśmy sami, pchając pieszo, kotwicą i silnikiem, ale zabawa była na całego. W obu przypadkach głębokość na torze wynosiła ponad 5 metrów, a kilka metrów z boku brodziłem zanurzony po pas. Dobrze, że woda była ciepła – ponad 21 stopni.

Po zwiedzeniu muzeum w Peenemünde, musieliśmy już niestety śpieszyć się do domu. Szybki, fordewindowy przelot na spinakerze do Łeby zajął nam 34 godziny, a na Helu stawiliśmy się po następnych 20 godzinach i halsówce.

Na koniec jeszcze kilka zdań o procedurach granicznych i portowych. Wychodząc z Helu, oczywiście odprawiliśmy się granicznie (na wszelki wypadek – zgodnie z planem następnym portem miała być Łeba). W Szwecji, „porty wejścia” były jakoś nie po drodze. W Danii (na Bornholmie) należy się zameldować (czyli formularz u bosmana wypełnić), gdy się przypływa spoza Schengen, a my dotarliśmy ze Szwecji, więc uznałem, że obowiązek nas nie dotyczy. Dopiero po powrocie do Szwecji z Bornholmu, w kanale Falsterbo, postępując zgodnie z radami z „Portów południowej Szwecji”, postanowiłem pójść na lokalny posterunek Kustbevakningen, by prosić o przebaczenie. Funkcjonariusz, po chwili zastanowienia, zgodził się ze mną, że jesteśmy w Szwecji nielegalnie. Powinniśmy byli wejść np. do Trelleborga, a nie zawracać mu głowę. Zasugerował jednak, by przepisu o portach wejścia nie traktować zbyt serio („don't take it too seriously”). I tyle. Próbowałem potem jeszcze pokazać komuś paszporty w Niemczech, ale bosman portu w Barhöft zapewnił mnie, że nie ma takiej potrzeby ani zwyczaju.

A co do procedur portowych, to w ciągu 3 tygodni pomiędzy Helem, a Łebą, na nadawanie VHF-kę przełączyłem 2 razy, próbując się dowiedzieć, kiedy otwarte zostaną mosty (Falsterbo i Stralsund). W żadnym z odwiedzanych portów, z Kopenhagą włącznie, nikt nie oczekuje od jachtów zgłoszeń wejścia/wyjścia i sakramentalnego „czy można”. Jest to oczywiste dla każdego, kto kiedykolwiek popłynął na zachód lub północ. Wspominam o tym jednak, bo może tę relację przeczyta ktoś, kto uważa, że w polskich portach jest normalnie.

Komentarze
Swoboda żeglowania... Robert Hoffman z dnia: 2007-08-03 11:46:12
Twin Peaks ;-) Jacek Woźniak z dnia: 2007-08-03 11:50:12
wiatraki na morzu Michał Bajor z dnia: 2007-08-03 12:51:04
Odp: wiatraki na morzu Robert Hoffman z dnia: 2007-08-03 13:19:43
Odp: Odp: wiatraki na morzu Robert Hoffman z dnia: 2007-08-03 13:45:09
Foto - Marcin, ale nie ten Marcin Kantorek z dnia: 2007-08-03 17:21:06