Z Edwardem Zającem byłem w kontakcie SMS-owym przez większość trasy. Raporty z rejsu maleństwa pojawiały się w tym okienku jako komentarze. Po niezłym i obiecującym starcie pogoda nie posłuchała synoptyków i s/y "Holly" stanął w ciszy. Później pojawiły się mało przyjazne wiatry i deszcze. Dlatego sugerowałem Edwardowi, aby przerwał próbę rekordowego przelotu ze Świnkowa do Górek i zawinał do macierzystej Ustki. Edward odpowiedział, że jak już z pochwy wyjął, to trzeba walczyć. Walczył dzielnie, jakis tam rekord został zapisany, ale martwi mnie co innego. Jak kolejnemu amatorowi rekordu przywieje z baksztagu lub z burty to pewnie będzie się nabijał z poprzednika. Niestety Edwarda w "Neptunie" nie mogłem powitać. Musiałem znowu na szlak. A na marginesie: Edek szukał "Neptuna", bo locyjka ZATOKA GDAŃSKA została w gabinecie. I po co my to drukujemy ? Pytanie kierowcę motorówki o "Neptuna" to ......
A wogóle to był piękny rejs !
Kamizelki i żyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------------
Gdy w ubiegłym roku zdecydowałem się popłynąć samotnie w regatach UNITY LINE, głównym powodem była chęć podtrzymania tradycji regat samotników – a długo nie było pewne, czy zgłosi się wystarczająca liczba jachtów.
Podobnie jest z rekordem trasy Świnoujście – Górki Zachodnie. Obserwowałem od początku tą interesującą inicjatywę. Robiłem zdjęcia SZERSZENIA, który właśnie w Ustce musiał zrezygnować z dalszej żeglugi. W następnym roku, mimo przygotowań, awaria nie pozwoliła tej załodze dokończyć ciekawego rejsu, którego ukoronowaniem miał być rekord trasy. Jachty większe zaczęły swoją rywalizację – klasa najmniejsza nadal nie mogła wystartować.
Pomyślałem więc – dlaczego nie spróbować? HOLLY to dzielna łódka, wypróbowana w trudnych warunkach. A że nie jest szybka a ja nie jestem regatowcem – przecież pierwsze przepłynięcie staje się rekordem niezależnie od szybkości pokonania trasy; to następni będą poprawiać ten czas...
Kończył się remont HOLLY, która ucierpiała w czasie poprzedniego sezonu. Obserwowałem prognozę pogody. Wydawało się, że trafiłem idealnie: w czwartek i piątek miało dmuchać ze wschodu z siłą 4-6 B., aby następnie przejść na NW i W, nadal z podobną siłą. Miałem wypłynąć w czwartek, ale jeszcze nie skończyłem kolportażu gazety i zadzwonił Waldek “3 sztagi”, że jego “Wodny Ptak” zbliża się do Ustki. Zrezygnować ze spotkania?! A więc wypływam w piątek.
Piątek, 4.07
W nocy z czwartku na piątek obejrzeliśmy pierwszy dzień Festiwalu Ogni Sztucznych – sztandarowej usteckiej imprezy. Waldek rezygnuje z obejrzenia następnych dni Festiwalu i decyduje się też płynąć na zachód. Wyruszamy przed południem i nie zamierzamy stawać po drodze. Wieje silny wiatr. Jedynie w okolicach Jarosławca słabnie, aby następnie zadąć z poprzednią siłą. Do Kołobrzegu uzyskujemy świetną średnią - 5,3 węzła. Gdy Waldek odpływa w stronę Dziwnowa, nadal średnia przekracza 5 węzłów. Jednak w miarę zbliżania się do Świnoujścia wiatr słabnie i ostatnie mile pokonuję “na piechotę”.
Czegoś takiego nie zobaczysz na Mazurach
Ani takiego ...
W "Neptunie"
Sobota, 5.07
Planowałem spędzić noc w marinie i o świcie w niedzielę wystartować. Jednak mój silniczek ma to do siebie, że to on decyduje kiedy da się uruchomić. Staję na kotwicy w lewo od wejścia i męczę się nad uruchomieniem dodatkowego napędu – bez skutku. Wysłuchuję prognozy z Radio Witowo – wszystko nadal zgodnie z planem. Szykuję coś do zjedzenia, napełniam termos kawą. Wiatr tymczasem, zgodnie z prognozą, zmienia się na NW i zaczyna mocniej dmuchać. Rezygnuję z noclegu w marinie i płynę w kierunku Bramy Torowej nr 8. Mijam ją i wysyłam meldunek, że wpłynąłem na trasę. Jest godzina 11,44 a GPS pokazuje 101,4 Mm przepłynięte od Ustki.
Wiatr wyraźnie zakpił sobie ze mnie. Opuścił mnie, gdy podpłynąłem pod wolińskie klify. Prognozy swoją drogą a Zatoka Pomorska wygląda tak, jakby stał nad nią stacjonarny wyż. Cisza, woda wygładza się, słońce praży. Można by parę godzin pospać, gdyby nie bliskość lądu i obawy z tym związane. Dopiero wieczór przyniósł lekkie powiewy wiaterku. W żółwim tempie płynę przez całą noc.
Niedziela, 6.07
Od rana trochę więcej wiatru, ale to męczący fordewind. Płynę pod samą genuą. Na wszelki wypadek przygotowuję też fok sztormowy – pogoda jakaś niewyraźna. I zmiana następuje: wiatr słabnie i zaczyna siąpić deszcz. Telepię się tak do zmierzchu. Postanawiam zbliżyć się do lądu i stanąć na kotwicy. Mam za sobą już dwie doby bez spania – wystarczy. Wysłuchuję jeszcze wspaniałej prognozy – wiatry zachodnie 4 do 6 – i koło 22 kładę się spać.
Poniedziałek, 7.07
Wstaję po trzech godzinach, o pierwszej. Odgrzewam słoik fasolki po bretońsku, nalewam termos herbaty. Płynę. Wiatr słaby, południowy. O dziewiątej GPS pokazuje 200 Mm od wypłynięcia z Ustki. O 15.30 mijam trawers mojego miasta, zresztą niewidocznego za horyzontem. W sporej odległości mija mnie płynący do Ustki pasażer Żeglugi Gdańskiej, LADY ASSA. Jutro ma wypłynąć w rejs inaugurujący linię Ustka – Nekso na Bornholmie. Miałem zaproszenie na ten rejs - ciepło, bez wysiłku, z wycieczką dookoła wyspy ... ale mnie zachciało się trasy Świnkowo – Górki.
Ciepło i słaby wiaterek od rufy trochę rozleniwia, ale zrzucam grota i stawiam genuę i fok marszowy jako foki bliźniacze – pasatowe. Różnica w powierzchni znaczna, ale i tak pracują spokojniej i ciągną z szybkością 3 węzłów. Jednak wkrótce wiatr przechodzi na południe, więc wracam do klasycznego układu żagli. Ze zmiennymi podmuchami dotelepałem się do trawersu Łeby. Mimo trzech godzin snu chwilami tracę kontrolę nad jachtem na kilka sekund, może minut.
Wtorek, 8.07
Don Jorge sugerował, abym zrezygnował i wpłynął do Ustki. Przerwać rejs, bo prognozy pogody się nie sprawdzają? Fakt, jestem zmęczony, mięśnie rąk i barku bolą, bo przecież ruszyłem bez treningu. Jednak postanowiłem przepłynąć tę trasę i nie stało się nic nadzwyczajnego, co zmusiłoby mnie do przerwania rejsu. Płynę dalej wzdłuż wybrzeża, które znam tylko z mapy. Mijam Rozewie, Półwysep Helski. Przy jego końcu za bardzo zbliżam się do lądu i zahaczam o mieliznę. Lekki przechył i HOLLY płynie dalej.
Przed wejściem na Zatokę chmury wyglądają groźnie. Zdążyłem się przygotować: sztormowy foczek, mocno zarefowony grot i uderzenie wiatru przechodzi łagodnie. Za godzinę czy dwie sytuacja powtarza się.
Wpływam na Zatokę mając przed sobą granatowe niebo. Jednocześnie świeci słońce i wiatr jest słabiutki Nigdy nie pływałem po tym akwenie. Duży ruch statków. Pod wieczór wiatr wzmaga się, ale wieje jak raz z kierunku w którym chciałbym płynąć. Zaczyna się męczące halsowanie. Światła świecą coraz słabiej – akumulator wyczerpał energię. Gdy widzę wejście do Górek, moje światła wyłączam; właściwie już przestawały świecić. W główki wchodzę o 23,25. Dziwne, silnik pali od pierwszego szarpnięcia jakby wiedział, że sytuacja jest trudna.
Nie wiem dlaczego byłem przekonany, że NEPTUN to pierwszy klub po prawej stronie. Byłem tu tylko raz i to od strony lądu. Jednak wygląda to inaczej. Dobijam do pierwszego pomostu. Podchodzi funkcjonariusz SG, pomaga zacumować. Mówię, że jestem bez świateł i szukam Klubu Neptun. Niestety, nie wie jak tu nazywają się kluby i gdzie który jest. A płynąć mogę bez świateł, bo w nocy tu nikt nie pływa.
Więc odpływam szukać NEPTUNA, oczywiście na silniku. Mijam jeden klub, drugi. Za nimi widać jakąś zatoczkę – może tam jest wejście? Włączam szperacz – nie, tam już tylko trzciny. Zawracam i czuję, jak coś powoli zatrzymuje jacht. Czyżby ktoś postawił tu nie oznaczone sieci? Silnik na luz i sprawdzam – nic takiego nie widać. Opuszczam ciężarek na lince – oczywiście, siedzę na płytkim, bagnistym dnie. Jednak silnik nie daje rady mnie wyrwać. Zresztą – nie będę budził warkotem na pełnych obrotach. Stoję w bezpiecznej zatoczce, jutro zadzwonię do Neptuna albo zawołam którąś z przepływających motorówek. Teraz coś gorącego do picia, dwa Apapy i spać, spać, spać ...
Środa, 9. 07
Budzi mnie stuk o burtę, dość delikatny. Jest już czwarta, widno. Trochę przestraszony wyglądam przez okna – wokół pełno jachtów. Nie ubieram się, wyskakuję boso na pokład. HOLLY stoi w jakimś klubie, wzdłóż nabrzeża, idealnie wpasowana w wolne miejsce między dwoma jachtami, z może metrowym odstępem od każdego z nich. Dopychający wiatr utrzymuje ją w miejscu. Wspaniały majstersztyk w tym dojściu do kei ... Mnie pozostało tylko założyć cumy...
Rozglądam się: cisza, wszyscy śpią. Niemożliwe, aby jakaś motorówka doprowadziła tu jachcik nie budząc mnie. To zupełnie nielogiczne Gdyby nawet tak było, to przecież cumy były przygotowane i nie zostawiliby go luzem. Więc co, ustecka syrenka podpłynęła i w ciszy, robiąc dwa zwroty pod kątem prostym, ustawiła jacht przy kei? Widzę jedno logiczne wytłumaczenie: stan wody podniósł się o kilka czy kilkanaście centymetrów i wiatr dostarczył HOLLY na miejsc postoju. Jak to się stało, że w tym labiryncie jachcik nie dotknął innych jednostek – są zjawiska na ziemi i morzu o których filozofom się nie śniło ... a ja mam temat do rozmyślań.
Jakieś porządki na jachcie, śniadanie, długotrwała próba uruchomienia silnika. Pojawia się parę osób wypływających motorówką. Pytam o NEPTUNA – tak, chyba tak, to ten naprzeciwko. Koło ósmej silnik zdecydował, że dość się namęczyłem – startuje. Wypływam i nikt się tym nie interesuje. Jednak poszukiwany klub to ani ten, ani następny – czyżby członkowie klubów tak mało wiedzieli o swoich sąsiadach?
Między drzewami dostrzegam wreszcie zapamiętaną sylwetkę budynku klubowego. Nie wpływam do basenu, dobijam do bocznej kei i idę szukać bosmana. Jest na miejscu. HOLLY? – Czekaliśmy, miały być na powitanie rakiety i zadęcie w róg. Tu lepiej nie stać, bo motorówki robią falę, jest miejsce w basenie. Nie, przestawimy się w inne miejsce, bo tu właściciel może przypłynąć a tam będzie długo wolne. Przygotować kawę, herbatę? Tu są toalety, tu prysznice. Zaraz podłączymy do prądu a dostęp do komputera też będzie...
Do licha, skąd oni wytrzasnęli takiego bosmana?! Ciągle czymś zajęty a gdy ma trochę luzu to pyta, czy czegoś jeszcze potrzebuję lub pokazuje ciekawsze jachty i opowiada o problemach i ciekawostkach klubowych.
Czwartek, 10. 07
Świetnie spałem do siódmej. Wstając zauważyłem, że świat się kołysze – skutek kilkudniowej chwiejby z dodatkiem braku snu? Postój w NEPTUNIE to wspaniały wypoczynek, ale z domu monitują, aby szybko wracać. Może jednak zdążę gdzieś dopłynąć “po drodze”? Nie mam konkretnych planów; właściwie miałem, ale to wymaga wielu dni ...
Po południu opuszczam gościnny klub. Gdy chcę płacić, otrzymuję odpowiedź: przecież byłeś naszym gościem ... Pozostawiam miłe wspomnienia i zabieram ze sobą dawkę optymizmu – jednak istnieją takie kluby żeglarskie z marzeń ...
Płynę ostro do świeżego wiatru, prawie na północ, szybkość 3,5 do 4,5 węzła. O 15.00 GPS pokazuje przejście od Ustki 321 Mm. Pod wieczór wiatr siada i decyduję się wpłynąć do Helu. Po długich namowach pomógł mi w tym silnik i o 22 stanąłem w porcie. Zapłaciłem za postój i włączyłem się do dyskusji między prowadzącymi polskie jachty a bosmanem na temat przepisów . Dziwne jak wiele osób nie ma pojęcia o zaistniałych zmianach i o tym, jak to wygląda w innych krajach. Bosman był przekonany, że każdy musi mu się meldować: skąd, dokąd, ile osób, kto prowadzi. Nie potrafił rozwiązać problemu takiej kontroli w marinie mieszczącej tysiąc jachtów ...
Piątek, 11. 07
Budzę się o czwartej, ale wypływam dopiero o szóstej – znowu kapryśny silnik. Meridian pokazuje przepłynięcie już 340 mil. Dokąd płynąć, jaką trasę powrotną wybrać? Zapomniałem zabrać “locyjkę” Gotlandii, nie mam też dkładnych map Olandii. Może więc Simrishamn w Szwecji i Bornholm? Na te tereny mam mapy i dokładne plany. A może po prostu płynąć zwiedzając morze – zapoznawać się z jego zmiennym obliczem? Zobaczymy, jak dopisze pogoda.
Dmucha z południa, ale wkrótce wiatr siada i zaczyna lać deszcz. Po południu deszcz ustaje i zrywa się silny wiatr, przy którym HOLLY rwie 6 do 7 węzłów w kierunku odległej o 120 mil Gotlandii. Ale po 16 wiatr gdzieś ucieka i kołyszę się na martwej fali.
Sobota, 12. 07
Tej nocy wiatr nie wrócił. Zrzuciłem żagle, zapaliłem światła, przygotowałem coś gorącego do zjedzenia i postanowiłem zaryzykować spanie – tak ze trzy godziny. Wokół pusto, nie widać świateł. Śpię na raty, bo budzą mnie większe chybnięcia. Wstaję o czwartej, coś gorącego na śniadanie i zaczynam łapać jakieś lekkie powiewy. Spoglądam na GPS – to już 402 Mm. Satysfakcję mąci ponowne pojawienie się deszczu. Dmuchnięcia wiatru, jeśli się zjawiają, to każdy z innej strony. Siedzę w kokpicie, drzemię i nie przejmuję się dokąd jachcik płynie. W końcu jakiś dłuższy powiew ustala, że HOLLY powinna popłynąć na zachód. Może to mądra decyzja unikania terenów do których nie jestem przygotowany nawigacyjnie?
Jak długo utrzymają się wiaterki popychające mnie w znajome rejony? Przed południem widzę tworzenie się podejrzanie wyglądającej chmury. Genua leci w dół i na jej miejsce stawiam maleńki foczek sztormowy pożyczony z ROMUSIA. Zdążyłem jeszcze zarefować grot i nawet minuty nie musiałem czekać na uderzenie wiatru. Jednak takie skrawki żagli stawiają niewielki opór i płynę spokojnie pełnym baksztagiem. Dmuchało z godzinę a później powiał słabiutki wiaterek i tylko fala rosła. Nie zmieniałem żagli, bo wyglądało na to, że będzie druga faza tej burzy, zwykle silniejsza. Goniłem z tym wiatrem prawie do zachodu słońca, niezwykle malowniczego. A później znowu słabe podmuchy i tańczenie na martwej fali...
Niedziela, 13. 07
To była męcząca noc. Fala utrzymywała się, słabe podmuchy wiatru i mocniejsze szkwały nadchodziły ze zmiennych kierunków. W końcu miałem tego dość i skierowałem łódź w stronę Ustki. No i od rana morze zaczęło wygładzać się, wiał słabiutki wiaterek i powoli posuwałem się we właściwym kierunku. Gdy są chwile ciszy, to mogę nawet ugotować obiad. Jednak oznacza to, że na morzu spędzę jeszcze jedną noc. Do Ustki zostało 30 mil i przez noc ta odległość nie zmniejszyła się. Kręciłem się na trasie statków i ciągłe uważanie na ich światła walczyło we mnie z chęcią pospania choć godzinkę. Jako dodatkowa atrakcja przesuwały się pasma mgły.
Poniedziałek, 14. 07
Rano przyszedł wiatr z zachodu, i to z ciągle rosnącą siłą – może jeszcze 5, może już 6 B. Jestem na trawersie Ustki, więc z półwiatrem szybko płynę we właściwym kierunku. Fala niekiedy moczy dziób, ale bryzgi nie sięgają kokpitu. Słońce grzeje. Nawet silnik krótko opierał się próbnemu rozruchowi. Widzę już komin kotłowni i wieżę widokową w Orzechowie. Dzwonię do Romka, że wkrótce wpłynę do Ustki. Mam postawionego zarefowanego grota i fok marszowy. Kilkaset metrów od portu zgłaszam do Kapitanatu wejście i uruchamiam silnik. Z tym podwójnym napędem szybko mijam przybój przed główkami i wchodzę do portu. Jeszcze widzę, jak Romek robi zdjęcia z główki falochronu. Na przystani czeka już bosman klubowy Marek, aby pomóc przy cumowaniu... Wróciłem.
"Holly" wchodzi do Ustki
GPS pokazuje przepłynięcie 528 mil. Rejs trwał 10 dni, w tym dwa razy po cztery dni spędziłem na morzu bez dobijania do portu. Rekord trasy Świnoujście – Górki w kategorii jachtów do 6,5 m. długości został ustanowiony. Nie jest imponujący i łatwo go poprawić, naturaalnie jeśli Neptun spojrzy łaskawym okiem na jacht i załogę ...
Edward Zając
Drogi don Jorge
Jeśli ktoś będzie sobie kpił z tego, żak długo płynąłem, to będzie znaczyć, że nie rozumie morza. "Szerszeń", gdyby natrafił na optymalne warunki, mógłby osiąnąć czas lepszy od "Słoni", która też nie osiąnęła kresu swoich możliwości. Czy kapitan "Dużego ptaka" śmiałby się z wyniku "Słoni" czy nawet mojego - nie wyobrażam sobie tego - ma zbyt duże doświadczenie. Wie, że może mu się przytrafić jeszcze mniej sprzyjająca pogoda.
Postanowiłem przepłynąć tę trasę i zrobiłem to - samotnie. Gdyby zależało mi na każdej godzinie czy minucie, to wziąłbym do załogi jeszcze jedną czy dwie osoby, aby było szybciej i łatwiej. Jest pewnym paradoksem, że dla samotnego żeglarza szybkie przepłynięcie trasy jest łatwiejsze; dłuższe oznacza zwiększone trudności.
A co do spotkania - kto wie, może w tym roku jeszcze odwiedzę "Neptuna", jak nie od strony wody, to od lądu.
Pozdrowienia z Ustki
Edward Zając
Andrzej Jankowski
Szanowny Edwardzie
Szczere gratulacje za rejs takim maleństwem. A teraz wtłumaczę Waści dlaczego tak niesporo to przebiegało. Wyruszyłes Drogi Kolego w PIĄTEK! Niech Cię nigdy więcej taki przypadek nie spotka! Ja też kiedyś w odruchu cywilizacyjnego protestu przeciwko przesądom światło ćmiącym wypłynąłem w piątek... Było to wczasie mojego uczestnictwa w Sail Operation 2000 z Nowego Jorku do Bostonu jeszcze na s/y ULKA. W czasie 10 dni (tam, pobyt i z powrotem) zaliczylem 8 awarii! Włącznie z zatkaniem kingstonu, który wybieralem „tymi ręcami”. Okazało sie, że jedna z załogantek wrzuciła tam coś. Nie powiem co, żeby mnie panie nie okrzyknęły „męską, szowinistyczną świnią”.
Start do mojego ostatniego (nie w życiu, o nie!) ośmiomiesięcznego rejsu na Morze Karaibskie też by wypadł w piątek, ale zgodnie z rozsądkiem oddaliśmy cumy w sobotę o 0001. Rejs był udany, chociaż jeden załogant, Anglik, okradł mnie po miesiącu... Być może, że u niego przy odbijaniu była 2359 w PIĄTEK!
Pozdrawiam zza Wielkiej Wody
Janusz Cichalewski
s/y CYGNET
gratuluję wyczynu!!!, a może bardziej spełnienia celu jaki sobie postawiłeś.
Chciałeś i zrealizowałeś. Prawda, że to jest wspaniałe!
Ja jak już wcześniej zauważyłeś mam trochę inną filozofię żeglarstwa. Mimo, że jest to też żeglarstwo morskie. Potrafię docenić trud i wysiłek samotnej żeglugi. Sam się kiedyś nad takim pływaniem poważnie zastanawiałem.
Zwyciężyła jednak idea pływania załogowego, bo możesz mi wierzyć, że żal mi było czasu na spełnienie własnego chciejstwa w czasie kiedy masa ludzi chciała "łyknąć" trochę morza. To "łykanie" zaczęło się w momencie zwodowania naszego "Województwa" i trwa do dnia dzisiejszego. Wtedy, chciałem tylko paru osobom przybliżyć Bałtyk nasze ówczesne "okno na świat". Młodzieży pokazać specyfikę żeglarstwa morskiego. Dzisiaj jest mi trudno patrzeć ludziom w oczy, którym niestety muszę odmówić z powodu braku czasu. Na szczęście znaczna grupa z nich, daje sobie bezpiecznie radę na słonej wodzie.I to mnie właśnie utwierdza w tym, że mój wybór był słuszny.
Ale doceniam to co zrobiłeś i jeszcze raz serdecznie gratuluję. (szkoda, że nie pod polską banderą) niestety.
Wracając do Twojej relacji... chciałbym zauważyć, że Wy tam w Ustce też macie super Bosmana,
ale ten Człowiek jest niestety wszystkim co dobrego w Twoim mieście nas spotkało.
Pierwszy raz naszym jachtem "WT" w Ustce byłem w roku 2003, teraz w maju bieżącego roku...jeden z załogantów namówił mnie do odwiedzenia tego portu bo fajna wygodna marina toalety,prysznice itd (nie ukrywam, że byłem trochę zdziwiony). Niestety pomyliły mu się porty. W 2008 roku nie zauważyłem żadnej zmiany w stosunku do pierwszej wizyty, niestety. Ale za to poznałem wspaniałego, życzliwego człowieka, który na widok wpływającego "WT" sam zrobił nam trochę miejsca przy nabrzeżu i miło nas przywitał. Jeszcze raz serdeczne dzięki.
O innych rzeczach, których doświadczyliśmy nie będę pisał.
PS 15/16.08. są regaty UL i widzę Ciebie na liście startowej, a ja kończę rejs w Kołobrzegu, jak będziesz miał ochotę serdecznie zapraszam na pokład "WT".
A żeglarzom z Ustki życzę, aby jak najszybciej powstała tam marina z prawdziwego zdarzenia, bosmana już macie...
Drogi Czarku
Dziękuję za ciekawą wypowiedź. Chciałbym tu zwrócić uwagę na dziwną różnicę w traktowaniu żeglarstwa morskiego. Pływając załogowo po morzu lat temu kilkadziesiąt zauważyłem ze zdziwieniem, że prawie wszyscy na jachcie są ze śródlądzia, ja wtedy zresztą też.
Piszesz, że w Twoim otoczeniu wielu chciałoby pływać po morzu, lecz nie ma tej szansy. U nas niekiedy ENIF czy GRYFITA stoją wiele dni przy kei, bo brak jest chętnych na rejsy. Harcerski Ośrodek Morski w tym roku zwodował swój jachcik - przez kilkanaście lat organizowano tylko kolonie dla dzieci a jachty były dekoracyjną atrapą na lądzie.
W innym usteckim klubie NEFRYT stoi nadal na lądzie, bo nikt nie chce nim pływać.
Wydaję w Ustce miesięcznik "Ziemia Ustecka", którego znaczną część zajmują sprawy morskie, żeglarskie. Nie jestem radnym, ale od trzech kadencji jestem na każdej Sesji, często na Komisjach. Wystąpienia w sprawach morskich raczej nie dodają mi przyjaciół.
Niekiedy odnoszę drobne sukcesy. Kilkanaście miesięcy temu oświadczyłem władzom miasta, że na temat braku sanitariatów w porcie będę mówił na każdej sesji - i robiłem to. Były uśmieszki, ale nowy kontener sanitarny już jest zainstalowany przy Klubie.
Co do bosmana Marka ... Nie mam upoważnienia pisać o szczegółach, ale ... jest stróżem, szkutnikiem, złotą rączką, nawet "babcią klozetową", pływa jachtami. Jednocześnie jest to bezrobotny bez zasiłku i mieszka w kontenerze ...
Pozdrowienia z Ustki
Edward Zając
Jeszcze jedno wyjaśnienie dla Czarka.
Też wolałbym pływać pod polską banderą. Nigdy nie przypuszczałem, że będę pływał pod inną. Gdy ma się skończone 64 lata, to trudno odkładać na później marzenia o samotnych rejsach. Tak się złożyło, że ta inna bandera okazała się jedyną szansą na ich realizację. Smutne, ale ...
Edward
Pozwolisz, że znowu będę miał inne niż Ty zdanie na ten temat (chodzi o banderę).
Oczywiście w pełni zgadzam się z Tobą, że jak jest tylko możliwość to trzeba realizować swoje marzenia!!! Choć w przypadku naszego rejsu na Horn nie bardzo chciałeś widzieć to, że właśnie my spełnialiśmy swoje marzenie. Ty odbyłeś swój wymarzony samotny rejs, a my byliśmy na Hornie i właśnie o to chodzi, abyśmy robili to co lubimy, czyli żeglowali.
Inne zdanie mam na temat pływania pod obcą banderą, ale zaznaczam, że jest to tylko moje subiektywne zdanie. My jako armatorzy "Województwa Toruńskiego" od jego narodzin pływamy pod polską banderą i mogę przyznać, że jestem z tego dumny. Wcale nie uważam, że bandera ta ogranicza w jakimś zakresie moje pływanie. Jak Tobie wspomniałem wcześniej, myślałem kiedyś o samotnym rejsie, z którego sam zrezygnowałem. popłynąłem z ludźmi, którzy mnie o to prosili. Nie było problemu, aby rejs odbyć samotnie. Nasz były (za przeproszeniem :) członek i kolega, obecnie armator innego jachtu ( też pod naszą banderą), odbywa czasami samotne rejsy. To jest chyba dowód na to, że jednak można.
Sam zresztą wiesz najlepiej, że trochę w tym naszym żeglarstwie się zmieniło, bo też jesteś w tę przemianę (jak czytam) zaangażowany.
Pozdrawiam, i życzę zawsze stopy wody...
Czarek.
Myślę, że tutaj trudno mi wprost pisać o pewnych sprawach. Polski światek żeglarski zawsze był bardzo zróżnicowany. Byli ci, którym władze uchylały żelazną kurtynę i ci, którym ją szczelnie zamykano. Jeszcze dwa lata temu wielu polskich żeglarzy musiało szukać sposobu na ominięcie polskiego prawa, aby móc pływać po morzu. Ale, oczywiście, większość jachtów pływających pod polską banderą podporządkowała się obowiązującym wówczas przepisom i pływała. Ba, można było nawet pływać samotnie - przecież to zależało od uznaniowej decyzji inspektora.
Gdy w 2006 roku wypływałem w swój pierwszy samotny rejs z Zat. Kilońskiej, zgodnie z polskimi przepisami nie mógłbym nawet wypłynąć z portu. Dotąd zresztą z wyposażenia mam to, co uważam za konieczne - i na co mnie stać.
Co do zmiany przepisów, ich liberalizacji, to mam wielką satysfakcję, że choć trochę się do tego przyczyniłem. Niestety, nie zdążyliśmy dokończyć tego dzieła a nowy rząd wcale nie spieszy się do zatwierdzenia poprzednio uzyskanych ułatwień. Wystarczy nowe rozporządzenie ninistra, abyśmy cofnęli się na dawne tory. Morskimi sprawami rządzi obecnie PSL - a ja nie zapomniałem, że wszyscy posłowie tej partii byli przeciw liberalizacji. Również dlatego jachty nie wracają pod ojczystą banderę. Zresztą statki handlowe też.
Może więcej porozmawiamy, jeśli uda się spotkanie w Kołobrzegu - lub na priv:
Mój e-mail: redakcja@ziemiaustecka.pl
Pozdrowienia z Ustki
Edward Zając