BOGDAN GONCZARKO
Niestety - a tak marzył o przepłynieciu Arlantyku.
Bogdana Gonczarko znałem tylko internetowo i listownie. To był skipper zgrabnego jachciku "Bogdanka". Jeden z ferajny "Holly", "Romusia", "3 Sztagów", "4 piwek" i jeszcze kilku innych mu podobnych. Góral z urodzenia, krakus z wychowania i pracy - zaczynał szuwarowo, ale marzył o oceanie. Z zawodu i zamiłowania był mechanikiem. Samodzielnie i uparcie budował swoją malutką "Bogdankę". Wybrał konstrukcję dwubalastową, aby na kotwicowiskach wód pływowych kiełbasa mu się z chleba nie ześlizgiwała. Człowiek miły, towarzyski, pracowity, przyjazny wszystkim dookoła.
W okienku SSI w roku 2006 pojawiały się jego korespondencje:

Dopłynął do Anglii. Weymouth. Tam postanowił przezimować,  zarabiając pieniądze na atlantycki etap  oraz początki w USA. Na tym zarabianiu trochę mu zeszło. Imał się kazdej pracy bez wybrzydzania. Chyba najdłuzej pracował w hurtowni mabiału, gdzie kupowane w fermach jajka - pakował do kartonów wysyłanych do sklepów.
Nie miał szczęścia - najpierw beztresowo wychowana młodzież balująca w marinie złamała maszt "Bogdanki".  W Anglii to spora strata.
A później przyszło najgorsze - zachorował na raka. Długo i dzielnie walczył z okrutną chorobą. Aż 16 maja nadszedł do mnie taki mail
Szanowny Panie Jerzy, Nie wiem, czy już Pan wie, ze 13-tego maja 2012, w święto Matki Boskiej Fatimskiej odszedł do Pana Boga Bogdan Gonczarko. ś.p. Bogdana w bardzo krótkim czasie pokonała choroba nowotworowa płuc. Zmarł podczas kolejnej chemioterapii.
Do końca był świadomy, sprawny fizycznie, poruszający się samodzielnie (z pewnymi utrudnieniami ), ale pełen wiary, że w tej walce też zwycięży.
W sierpniu planował powrót do Polski  / po skończeniu zaplanowanych cykli chemioterapii /. 
Z wyrazami szacunku - Agnieszka Anasiewicz (Skarbińska)

.
Pogrzeb odbył się w Krakowie w Parafii Miłosierdzia Bożego, Wzgórza Krzesławickie, cmentarz Grębałów.
Podczas pobytu w Anglii Bogdan poznał Czeszkę, nauczycielkę i tłumaczkę kilku języków. Zaprzyjaźnili się i po powrocie Nataszy do Czech - utrzymywali dalej kontakt wirtualny.
Kilka dni temu, nie otrzymując odpowiedzi na swe maile - zapytała mnie czy wiem co jest z Bogdanem. Przypadł mi smutny opbowiazek powiadomienia  o smieci Bogdana.
Ponizej korespondencja Nataszy.
Ostatní list do Bogdana
Drogi Bodziu,
Odszedles dla wielu z nas za wczesnie, niespodziewanie, bo wszystcy, ktorzy Cie znali i lubili, wierzyli, ze wygrasz tę walkę. Ale Twoj los vybral inna droge. Wierzylismy, ze wygrasz tą trudną bitwę, bo zawsze byles silny i zdecydowany. Byles pelen optimizmu, humoru i dobrej woli. Zawsze byles tu dla nas z pomoca, kiedy my, Twoi przyjaciele, bylismy w potrzebie.
Lubiles muzyke, byłeś madry, kochales morze. Miales duzo marzen i wiekszosc z nich potrafiles i zdazyles zrealizowac. Oprocz jednego…..Marzyles o przeplynieciu Atlantyku. Ciezko na to pracowales. Potrafiles pokonac wszelkie przeszkody. Przszedles ciezka droge, chlopcze z Podhala. Naprawic maszt Twojej ukochanej Bogdanki juz  niezdazyles.
Teraz juz pewnie zeglujesz po niebianskim oceanie, gdzie nie będzie sztormów, burz, wichur, tylko blekitne niebo i bryza do Twoich zagli. Patrzysz na nas i wiem, ze bedziesz pilnowal wszystkich samotnych zeglarzy. Pisze do Ciebie ten list wiedzac, ze Ty tego juz nie przeczytasz. A moze…..?
Będziemy tesknic, bedzie nam Ciebie brakowalo. Ale napewno za jakis czas na horyzoncie zobaczysz znajome jachciki….
Drogi Bogdanie.
Będziemy Cię pamiętali.
Don Jorge
___________________________   

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu